niedziela, 13 listopada 2011

Demonic Reaper - Rozdział Pierwszy


Demonic Reaper
Rozdział pierwszy

Witam Was w najstraszniejszym miejscu i czasie, w jakim kiedykolwiek mogliście się urodzić. Rok 2099, planeta VAR.  Ale to nic – macie najfajniejszego, najmilszego i najmądrzejszego przewodnika… czyli mnie! Żałujecie? Nie szkodzi. I tak macie przesrane.
Mam na imię Jack. Od dziś będę oprowadzał Was po tej, jakże zaśmieconej, Krainie Śmierci. Jesteście tu by ją oczyścić z zalegającego gówna – zombie. Waszym zadaniem jest wybić każdego żywego trupa na tej planecie. Taka tu u nas zasada, albo Ty sprzątniesz ich, albo oni Ciebie… Nauczę Was jak przetrwać. Jak się bronić. W zasadzie nie macie żadnego wyboru – będziecie mnie słuchać albo skończycie jako zombie. Szczerze mówiąc – nie wiem, co gorsze.
Rozumiem, że to okrutne straszyć Was na samym początku i wymagać nie wiadomo czego, ale taka moja rola. Tak jak mówiłem – mam na imię Jack i jestem zabójcą zombie. Po wybuchu epidemii zacząłem je zabijać. Wszyscy przeciwko wszystkim… Ludzie w tych czasach stali się głupimi mordercami.
Byłem sam, nie miałem krewnych. Zostałem wychowany w sierocińcu, w nienawiści do ludzi i teraz, gdy są moimi wrogami, nie mam żadnych skrupułów.  I jeszcze zostałem jakimś pieprzonym belfrem. Pewien duży, starszy pan przekonał mnie, bym został dowódcą w jego bastionie – byłej szkole wojskowej. Bastion otoczony jest wielkim murem i tam teraz ukrywają się jedyni ocalali. A ja im mam pomagać. Pomóc im przeżyć.
 Jeszcze się z tym nie pogodziłem, ale dam radę i będą z tego korzyści! Trzeba myśleć pozytywnie. Schron, pożywienie, benzyna do mojej terenówki. Ale niestety,  same obcowanie z innymi mnie dobija i przyprawia o mdłości. Patrzą na mnie jak na obcego. Znam tu tylko staruszka i chcę, by tak pozostało – nie zamierzam się z nikim bratać. Na co mi oni? Żyję dla siebie i tylko dla siebie. Wszyscy są wobec siebie podejrzliwi, nikt sobie nie ufa. Dopiero zaczynam tu pracować, ale póki co,  da się tu wytrzymać… To znaczy, wołałbym o ratunek, ale ponieważ nic to nie da…
Noc… Przez cały dzień myślę o zombie, widzę zombie, zabijam zombie. Żadnej chwili dla siebie, dla swojego umysłu. Ciągłe patrzenie na te kreatury przyprawia mnie o ciarki i chce mi się wymiotować. Zabijanie ich to istna masakra. Teraz pewnie myślicie czy mi taka robota pasuje. W sumie zabijanie mnie nie rusza. To dla mnie codzienność, pusta, szara codzienność. Niektórzy zabijają dla własnych celów: by chronić siebie i swoich bliskich. Mnie pozostało już tylko zabijanie. Wóz albo przewóz, śmierć albo życie, jakoś nie  widzę siebie biegającego za jedzeniem i wyglądającego jak gówno, kupa isn’t good.
Zabijanie w pewnym momencie stało się zabawą i uzależnieniem… Jestem jak dziecko, tylko zamiast butelki potrzebuje karabinu.  To moja praca, jedyny cel i jedyna przyjemność…
Z czasem żyjąc tutaj nauczyłem się kilku zasad. Gdyby nie one, już bym nie żył. Nigdy nie można być spokojnym. Zombie są wszędzie. Czujność to podstawa. Jakoś nie bardzo mi się uśmiecha zostać zaatakowanym na kiblu albo jak będą mi się śnić seksowne panienki w koronkowych stringach.
Nie można też okazywać litości. Patrząc na małe, słodkie dziewczynki w sukienkach ciężko wyobrazić sobie, jak bardzo są niebezpieczne. Nawet umorusane krwią, z wypadającymi oczkami i zielonkawą cerą. Ty strzelasz i patrzysz jak rozbryzguje się krew. Dla nich śmierć jest błogosławieństwem. Żadnego niezdecydowania. Żadnego wahania.
            Niektórzy nie radzą sobie z życiem tutaj i wtedy zostają zjedzeni. To chyba najgorszy los, jaki może spotkać żyjącego w tych czasach człowieka. Prawdę mówiąc, nikomu tego nie życzę. W głowie zapalam świeczkę za każdą duszę, pozbawioną ciała w ten sposób.
Gdy jeszcze nie mieszkałem w schronie, musiałem wysłuchiwać tych wszystkich krzyków zmarłych i jęków głodnych zombie, siedząc w mojej ukochanej terenówce. Noce, przerywane jedynie tymi wątpliwej jakości koncertami, zawsze uświadamiały mi, jak bardzo jestem samotny. Towarzyszyła mi tylko milcząca Antonina, moja terenówka. Kochałem ten samochód jak nic na świecie a on (znaczy ona) odwdzięczała mi się ślepym uwielbieniem. Bo Antonina ma duszę!
Jednak Antonina, mimo wielkiego oddania, nigdy nie powiedziała do mnie ani słowa. Ja byłem samotny a skąd tu wziąć towarzysza i z nim porozmawiać?

Nic nie zostało. Mało kto żyje, ludzie stracili rodziny, domy, oszczędności życia. A ja, będąc takim dupkiem, ciągle dycham.  Nigdy na nikim mi nie zależało (no, może na mojej terenówce), nie mam celu w życiu, nie widzę też jego sensu. To nie ja powinienem wciąż chodzić po tej ziemi. To takie niesprawiedliwe, wobec dobrych ludzi, którzy odeszli. Ale nie ma sprawiedliwości, już jej nie ma. Jest tylko śmierć. 

14 komentarzy:

  1. Nawet dobry początek, ale jest dużo powtórzeń, błędów i te wielokropki -,- musisz je ograniczyć.
    Dobra, koniec krytyki, bo pomyślisz, że jestem jakąś przemądrzałą wredotą, a tak, uwierz mi nie jest. Historyjka z humorem, zobaczę co tam dalej jest nabazgrane ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapowiada się ciekawie :)oby tak dalej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mało jest opisu miejsca ale tak jest bardzo dobry początek.

    OdpowiedzUsuń
  4. Podoba mi się początek zobaczymy jak będzie dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Na nara zje to kata 8- ale przeczytam na resztę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dużo mrocznego krwi i zombiaków zdecydowanie moje klimaty

    OdpowiedzUsuń
  7. Trochę mały początek ale jest spoko

    OdpowiedzUsuń
  8. Szału niema puki co

    OdpowiedzUsuń
  9. Lubie zombiiii ,,
    xD

    OdpowiedzUsuń
  10. Całkiem fajny początek :P

    OdpowiedzUsuń
  11. Super, nawet fajny zapraszam na mojego :)
    http://neytir.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń