Demonic Reaper
Rozdział
pierwszy
Witam Was w najstraszniejszym
miejscu i czasie, w jakim kiedykolwiek mogliście się urodzić. Rok 2099, planeta
VAR. Ale to nic – macie najfajniejszego,
najmilszego i najmądrzejszego przewodnika… czyli mnie! Żałujecie? Nie szkodzi.
I tak macie przesrane.
Mam na imię Jack. Od dziś będę
oprowadzał Was po tej, jakże zaśmieconej, Krainie Śmierci. Jesteście tu by ją
oczyścić z zalegającego gówna – zombie. Waszym zadaniem jest wybić każdego
żywego trupa na tej planecie. Taka tu u nas zasada, albo Ty sprzątniesz ich,
albo oni Ciebie… Nauczę Was jak przetrwać. Jak się bronić. W zasadzie nie macie
żadnego wyboru – będziecie mnie słuchać albo skończycie jako zombie. Szczerze
mówiąc – nie wiem, co gorsze.
Rozumiem, że to okrutne straszyć Was
na samym początku i wymagać nie wiadomo czego, ale taka moja rola. Tak jak
mówiłem – mam na imię Jack i jestem zabójcą zombie. Po wybuchu epidemii
zacząłem je zabijać. Wszyscy przeciwko wszystkim… Ludzie w tych czasach stali
się głupimi mordercami.
Byłem sam, nie miałem krewnych. Zostałem
wychowany w sierocińcu, w nienawiści do ludzi i teraz, gdy są moimi wrogami,
nie mam żadnych skrupułów. I jeszcze zostałem
jakimś pieprzonym belfrem. Pewien duży, starszy pan przekonał mnie, bym został
dowódcą w jego bastionie – byłej szkole wojskowej. Bastion otoczony jest
wielkim murem i tam teraz ukrywają się jedyni ocalali. A ja im mam pomagać. Pomóc
im przeżyć.
Jeszcze się z tym nie pogodziłem, ale dam radę
i będą z tego korzyści! Trzeba myśleć pozytywnie. Schron, pożywienie, benzyna
do mojej terenówki. Ale niestety, same
obcowanie z innymi mnie dobija i przyprawia o mdłości. Patrzą na mnie jak na
obcego. Znam tu tylko staruszka i chcę, by tak pozostało – nie zamierzam się z
nikim bratać. Na co mi oni? Żyję dla siebie i tylko dla siebie. Wszyscy są
wobec siebie podejrzliwi, nikt sobie nie ufa. Dopiero zaczynam tu pracować, ale
póki co, da się tu wytrzymać… To znaczy,
wołałbym o ratunek, ale ponieważ nic to nie da…
Noc… Przez cały dzień myślę o zombie,
widzę zombie, zabijam zombie. Żadnej chwili dla siebie, dla swojego umysłu.
Ciągłe patrzenie na te kreatury przyprawia mnie o ciarki i chce mi się
wymiotować. Zabijanie ich to istna masakra. Teraz pewnie myślicie czy mi taka robota
pasuje. W sumie zabijanie mnie nie rusza. To dla mnie codzienność, pusta, szara
codzienność. Niektórzy zabijają dla własnych celów: by chronić siebie i swoich
bliskich. Mnie pozostało już tylko zabijanie. Wóz albo przewóz, śmierć albo
życie, jakoś nie widzę siebie biegającego
za jedzeniem i wyglądającego jak gówno, kupa
isn’t good.
Zabijanie w pewnym momencie stało
się zabawą i uzależnieniem… Jestem jak dziecko, tylko zamiast butelki
potrzebuje karabinu. To moja praca,
jedyny cel i jedyna przyjemność…
Z czasem żyjąc tutaj nauczyłem się
kilku zasad. Gdyby nie one, już bym nie żył. Nigdy nie można być spokojnym. Zombie
są wszędzie. Czujność to podstawa. Jakoś nie bardzo mi się uśmiecha zostać
zaatakowanym na kiblu albo jak będą mi się śnić seksowne panienki w koronkowych
stringach.
Nie można też okazywać litości. Patrząc na małe, słodkie dziewczynki w
sukienkach ciężko wyobrazić sobie, jak bardzo są niebezpieczne. Nawet umorusane
krwią, z wypadającymi oczkami i zielonkawą cerą. Ty strzelasz i patrzysz jak
rozbryzguje się krew. Dla nich śmierć jest błogosławieństwem. Żadnego
niezdecydowania. Żadnego wahania.
Niektórzy nie radzą sobie z życiem
tutaj i wtedy zostają zjedzeni. To chyba najgorszy los, jaki może spotkać żyjącego
w tych czasach człowieka. Prawdę mówiąc, nikomu tego nie życzę. W głowie
zapalam świeczkę za każdą duszę, pozbawioną ciała w ten sposób.
Gdy jeszcze nie mieszkałem w
schronie, musiałem wysłuchiwać tych wszystkich krzyków zmarłych i jęków
głodnych zombie, siedząc w mojej ukochanej terenówce. Noce, przerywane jedynie
tymi wątpliwej jakości koncertami, zawsze uświadamiały mi, jak bardzo jestem
samotny. Towarzyszyła mi tylko milcząca Antonina, moja terenówka. Kochałem ten
samochód jak nic na świecie a on (znaczy ona) odwdzięczała mi się ślepym
uwielbieniem. Bo Antonina ma duszę!
Jednak Antonina, mimo wielkiego
oddania, nigdy nie powiedziała do mnie ani słowa. Ja byłem samotny a skąd tu
wziąć towarzysza i z nim porozmawiać?
Nic nie zostało. Mało kto żyje, ludzie
stracili rodziny, domy, oszczędności życia. A ja, będąc takim dupkiem, ciągle
dycham. Nigdy na nikim mi nie zależało
(no, może na mojej terenówce), nie mam celu w życiu, nie widzę też jego sensu. To
nie ja powinienem wciąż chodzić po tej ziemi. To takie niesprawiedliwe, wobec
dobrych ludzi, którzy odeszli. Ale nie ma sprawiedliwości, już jej nie ma. Jest
tylko śmierć.
Nawet dobry początek, ale jest dużo powtórzeń, błędów i te wielokropki -,- musisz je ograniczyć.
OdpowiedzUsuńDobra, koniec krytyki, bo pomyślisz, że jestem jakąś przemądrzałą wredotą, a tak, uwierz mi nie jest. Historyjka z humorem, zobaczę co tam dalej jest nabazgrane ;)
Zapowiada się ciekawie :)oby tak dalej.
OdpowiedzUsuńJest ok
OdpowiedzUsuńMało jest opisu miejsca ale tak jest bardzo dobry początek.
OdpowiedzUsuńOK XD
OdpowiedzUsuńPodoba mi się początek zobaczymy jak będzie dalej :)
OdpowiedzUsuńNa nara zje to kata 8- ale przeczytam na resztę.
OdpowiedzUsuńDużo mrocznego krwi i zombiaków zdecydowanie moje klimaty
OdpowiedzUsuńTrochę mały początek ale jest spoko
OdpowiedzUsuńSzału niema puki co
OdpowiedzUsuńLubie zombiiii ,,
OdpowiedzUsuńxD
nawet fajne
OdpowiedzUsuńCałkiem fajny początek :P
OdpowiedzUsuńSuper, nawet fajny zapraszam na mojego :)
OdpowiedzUsuńhttp://neytir.blogspot.com/