Z okazji Sylwka i Nowego Roku życzę mnóstwo szczęścia, zdrowia, i wszystkiego czego sobie życzycie, oby ten rok był dla nas lepszy i spełnił wszystkie nasze oczekiwania :D Jako prezencik macie nowy rozdział z dodatkiem. Proszę o rozgłaszanie o istnieniu bloga i o komenty :*
Jack ;P
Rozdział czwarty
***
To ja… Pewnego jebanego jesiennego dnia po prostu się
opierdalałem, aktualnie egzystencjalnie
siedząc sobie pod murem i paląc, och, jak trującego papierosa, który miło
ogrzewa mnie swoim ciepłem.
-Choć dalej jest mi cholernie zimno!
Skuliłem się i oparłem głowę na kolanach. Arhhg, jakie to
życie jest trujące. W sumie, kiedy widzę, co życie robi z ludźmi, to Śmierć
wcale nie jest taki najgorsza.
-Ach siły już nie mam, ledwo co ruszam palcem, a już się
męczę-
Uśmiechnąłem się jak dziecko, jak ja lubię sobie
ponarzekać, żałosne… To wszystko jest żałosne. Te dzieci, ta praca, te zombie,
ci ludzie, ten świat i ja…-
Uśmiech zniknął, jak sobie tylko przypomnę, to puch i nic
nie ma z radości. Ciekawe czy istnieje
życie po śmierci, bo jeśli jest, to ja
rzucam to wszystko i przechodzę na ciemną stronę mocy. Ale jeśli miałbym być
jakąś nicością, takim nieistniejącym
wspomnieniem siebie, to by było dopiero
nudne. Nicość, przemijanie… Nie jest to na pewno fajne… Gdyby ludzie wiedzieli
kiedy umrą, prawdopodobnie wcale by nie żyli, a życie to nałóg, z którym bardzo
trudno zerwać... Pewnie też bym nie umiał, no ale jak mnie dopadnie, to nie
ucieknę, śmierć zapierdala porsche… Choć
może druga strona jest przyjemna, musi tam być naprawdę wspaniale, skoro nikt
jeszcze nie próbował stamtąd wrócić. Taa, na co może plon mieć nadzieję, jeśli
nie na troskę kosiarza… Wzięło mi się
na rozmyślanie nad sensem życia, pchi. No jak, ja się pytam? Niespodziewanie
dotknęło to też mnie, takiego bez takiego bezuczuciowego demona jak ja.
Kłopotliwe, trzeba to zwalczyć i pozostać skurwysynem! Nie mogę tak się nad
sobą użalać, to takie zwyczajne, ludzkie i psujące nastrój.
Spochmurniałem, nie mogę od tak porzucić swojego
bezpiecznego, och, jak złego stylu życia. To by było nierozsądne dla człowieka,
który nie chce przeminąć, a ja tego nie chcę, nie chcę być ludzki, już dawno to
porzuciłem i raczej nie umiem do tego wrócić.
***
Zombie od ludzi różni niewiele, oba gatunki to jedno mięcho, tylko jedno było przetrzymywane w
lodówce i nie skończyła się jego data ważności, a drugie zdążyło się już
popsuć. Patrząc nawet na siebie z
osobna, od strony charakteru i stylu życia też jestem podobny. Żryć, zabić,
spać. Co do ostatniej rzeczy jednak nie jestem pewny, zombie raczej nie śpią,
oni czuwają… W sumie kim ja jestem, by tak ich oceniać? Może to zombie są
lepsi? Pracownik, który nie potrzebuje snu, pracuje bezapelacyjne i nie czepia
się tak jak ludzie swojego pracodawcy, to bardzo dobry pracownik, a Bóg nas
wszystkich stworzył, żebyśmy zapierdalali… No ładnie, nawet takie podłe zombie
jest lepsze ode mnie? Ta sama żądza zabijania, a inny stan umysłu, bo zombie
nie mają umysłu, a ja jestem bardziej psychiczny. Tym się mogę pocieszyć… Heh!
Wyróżniam się, jakie to wspaniałe poczucie wartości! Ludzi jest teraz niewiele,
przypominają mi mrówki. Wszyscy są tacy
sami, smutnie pracują, a ja jestem nadzwyczajny, taki inny i oryginalny. Od kiedy pamiętam byłem jak ulepiony z innej
gliny, może ekologicznej? Pewnie Ci z góry nie chcieli się wysilać, jeśli
istnieją oczywiście. Może zostałem stworzony z jakiś sto razy przerobionych
resztek i to by wyjaśniało. Jej, jakim to trzeba być aspołecznym dzieckiem
wojny, by mi dorównać, szacun… Taka
samotna krwawa ofiara, która uciekła ze stołu operacyjnego i teraz żywi się bólem innych. Ze mną naprawdę nie
jest dobrze. To ta głupia przeszłość wykreowała mój charakter, wbijając na
stałe swe nieuleczalne korzenie. Jej się
nie da zmienić, mogę mieć tylko pretensje o to, że jednak jestem i żyje.
***
Moje wcześniejsze życie było mało zróżnicowane i mało
ciekawe, szkoda je opowiadać. Wychowywałem się w sierocińcu, nie znam matki,
ani ojca, a ludzie z sierocińca nie byli łaskawi nawet podać mi ich imion. Wiem
tylko, że matka umarła przy porodzie, a ojca nigdy nie było… Pewnie wpadka,
echh zawsze twierdziłem, że jestem niezapowiedzianą zepsutą niespodzianką z
Indonezji. Ale to na prawdę smutne, że nie wiem nawet jak miała na imię moja
rodzicielka, nawet odebrano mi jej nazwisko, nie pozostawiając po niej nic… No
i oto tak właśnie zostałem sam w samotności…
Gdy byłem mały bardzo chorowałem. Bóle brzucha odczuwam
do dziś, ale się przyzwyczaiłem, twardym trzeba być! By wyliczyć wady mojego
organizmu, potrzebna by była kolejna para rąk. Wszyscy myśleli, że nie dożyję
dwudziestki, szanse były małe. W sumie ja też w to nie wierzyłem. W sierocińcu
nikogo nie obchodził mój stan zdrowia, nie dziwne, że zostałem zmuszony do
przyzwyczajenia się do bólu. Sierociniec był nie wątpliwie najgorszym okresem
mojego życia, czułem się tam jak nieformalna istota. Pozostali o mnie nie
wiedzieli, tak samo jak ja o nich, między dziećmi nie było kontaktów. Byliśmy
osobno pozamykani w klitkach czekając aż przyjdzie psycholog i jeden z
opiekunów, wypuszczano nas dopiero gdy skończyliśmy jedenaście lat, ale nigdy
nie przestali nas ograniczać. Bili, wyzywali i zmuszali do pracy. Taki był
każdy dzień, nawet gdy inne dzieci już zaczęły się do siebie przyzwyczajać – ja
wciąż byłem od nich odizolowany. Miałem
najgorzej z nich, byłem specjalną wisienką na torcie ofiarnym opiekunów. A oni
nie chcieli sobie przypominać bólu, który sami przeżywali nie chcieli podpaść…
Byłem ukochaną ofiarą. Więcej pracy, więcej bicia, więcej wyzwisk. Nawet
starając się ze wszystkich sił robić wszystko dobrze i sprawić by się
odczepili, ciągle było coś źle. Aż sam stałem się zły..
Gdy skończyłem 15 lat mój sposób widzenia i myślenia się
zmienił, cały się zmieniłem… A wszystko za sprawą jednego wydarzenia…
Wiedzieli, że cierpię… Widzieli mój ból… Dalej byłem
ignorowany, pozostali się mnie wciąż bali, choć nic im nie zrobiłem.
Unikali mnie, unikali mojego bólu, nie
chciały przeżywać tego znowu, dawałem im wspomnienia związane, nic się nie
zmieniło . Poniżany przez opiekunów czułem się jak gówno , nic nie warty
człowiek, straciłem wszystko. Wszystkie odczucia, pozostał tylko ból,
wściekłość i wszechobecna pogarda innych i moja pogarda samym sobą. Zacząłem
nienawidzić innych. Nie znali mnie, nie znali mojego bólu, tylko ja wciąż
cierpiałem! Ale w końcu to się zmieniło…
Pewnego dnia zmęczony po pracy idąc korytarzem usłyszałem krzyk, krzyk nie
będący echem mojego krzyku. W końcu!!! Po raz pierwszy patrzyłem jak opiekuni
znęcają się nad kimś innym… W osłupieniu wsłuchiwałem się w krzyk i z obłąkanym
wzrokiem obserwowałem kolejne ciosy i gdy tak padały raz za razem czułem to…
Stałem tam w dali i czułem smak, zadowolenie, takie nasycenie głodu, ale wraz z
nasyceniem pojawił się nowy głód, jeszcze większa ochota, więcej i więcej. Nie
walczyłem ze sobą, nie walczyłem z tym uczuciem. Było wspaniałe dla tego żyłem,
nie chciałem go odrzucić i w końcu je zaakceptowałem i obrałem za główny cel.
Cel krzywdzenia innych i ich zagłady. W tedy po raz pierwszy wycofałem się w
ciemność, uśmiechając się do syta…
Zacząłem wszczynać bójki, znęcałem się nad nimi i czułem do nich
pogardę, tak jak kiedyś oni do
mnie. Ale to teraz ja byłem zadowolony.
Zaciekle buntowałem się i choć dalej mnie karano, śmiałem się swoim oprawcom w
twarz. To było wspaniałe odczucie i coraz bardziej byłem nasycony. Ból innych
wypełniał pustkę mojego życia.
W wieku 18 lat w końcu wyszedłem z sierocińca legalnie,
moje próby ucieczki zawsze były niweczone, moim opiekunom bardzo zależało, bym wyszedł z stąd martwy lub wcale nie
wyszedł. Jednak im się nie poszczęściło, wydostałem się z tego burdelu i tak
zaczęła się nowa era mego życia… Szalonego życia, gdzie nie było miejsca dla
innych… A potem pojawiły się zombie…
***
Skończyłem papierosa.
Trzeba było znów zanieść swoje grube dupsko do Dedala . Nie miałem na to
ochoty, chciałbym nawet sobie poleżeć tu, na zimnie, ale zaryzykowałbym
niespodziewana śmiercią z zimna albo by mnie cos zjadło.
***
Bardzo szybko znalazłem się w budynku laboratorium. W
sumie było tu bardzo podobnie jak w szpitalu, no może cudów techniki było
więcej, a każda substancja w tym budynku raczej by cię nie wyleczyła tylko
zabiłaby lub roztopiła twoją twarz po pierwszym spotkaniu ze skórą skórą, brrr…
Czy to właśnie teraz musiała jakaś kobitka przejść obok mnie z takim arsenałem?
Boże, jak ja tego kurestwa nienawidzę!
Strzykawki bądź inne lekarskie
cuda napawają mnie strachem! Tak, przyznaję się, ja, Jack, boję się
jakikolwiek niebezpiecznych dla zdrowia rzeczy. Pobyt u lekarza to dla mnie
katorga. To tak, jakby mnie tam wsadzili do komory gazowej, mam ochotę zawsze
uciec, krzycząc ,,Dżeronimo!” i zostawiając bombę, by rozwalić to wszystko w
pizdu. Kurde, skąd ten pierdolony Ren
wziął informację na temat rzeczy, które totalnie mnie wkurwiają? Ja się pytam,
kurwa, skąd?! Patrząc na moją listę nienawiści – awansował! Hmmm, to taaak:
pierwsi są ludzie wraz z dziećmi tych ludzi, na
drugim miejscu zombie, na trzecim psychiatryk, na czwartym REN I DEDAL
EKSEKWO! Chociaż nie wiem, będę musiał całą listę robić od nowa. Nie dziwne
życie idzie na przód i co chwilę mnie wkurwia… A tak w ogóle, to chyba się tu,
KURWA, zgubiłem!!!
***
-Tak to się kończy, jak się myśli tylko o dupach i
duperelach. Jack, masz szczęście, że Sephira i Dena cie znalazły.
Deja vu, pierdolone deja vu, które jak mgła lub glizda
wkrada ci się do mózgu i w nim grzebie, przypominając te wszystkie żałosne jak
dupa chwile… Otworzyłem oczy i ziewnąłem, opierając się lepiej na fotelu. Muszę przyznać, że z cała niechęcią ujrzałem
wtedy łypiący nade mną wzrok Dedala coś al a Ren w wykonaniu ”jesteś problemem
ludzkości, więc zrób coś dla świata i zabij się”. Ta, epickim dodaniem do tego wszystkiego
byłoby prychnięcie. Dedal chyba nie jest pedałkiem, ale też twardziel z niego
nie jest, do zachowania tych cieci z sierocińca mu daleko. Deduś, musisz się z
tym pogodzić, że twoje słowa nie przechodzą przeze mnie, w mordę to mi ty
raczej nie dasz.
- Nie masz szans, słabeuszu… -pomyślałem, a w sumie to
powiedziałem.
Popatrzył się na mnie, jakby chciał mnie zabić. Umysłem
przeciąć jedną cholerną linkę, która wciąż podtrzymuje mnie przy życiu. Oczy mu
się rozszerzyły. Wyglądał jak istne połączenie największego zdziwienia i
oburzenia w jednym, największej dzikości i wściekłości, na jaką go było stać.
Jednak, na jego niekorzyść zakrztusił się kawą, której ja nie dostałem… O tak,
giń! Za tak nikczemny czyn –giń!
-Więc jednak taki wspaniały obowiązkowy obywatel czegoś
się wstydzi…
Oj, jaki ja jestem zły. Z dużym zadowoleniem przyglądałem
się próbom pomocy robotów, niestety, Dedal nie był zadowolony z ich ciężkiej
pracy. Prawie ich nie zabił, próbując samodzielnie dojść do siebie i wstać.
Dedal jest naprawdę słaby… To już przestało być śmieszne, choć na mojej twarzy
jawiła się powaga, w duchu wciąż jednak się uśmiechałem i myślałem nad tym.
Dedal ma problemy zdrowotne, łamliwe kości czy słabe ciało, coś takiego, nie
wiem dokładnie. Skrycie dba, by nikt nie
wiedział. Choroby i uzależnienia w ówczesnym świecie to codzienność. Zanim pojawiły się zombie powstawały to wciąż
nowe,
laboratoria dużo na tym zarabiały i skrycie się cieszyły,
ale kto się śmieje, ten się śmieje ostatni. Naukowcy zaczęli coraz bardziej
kombinować i w końcu stworzyli zombie, choć dokładnie nie wiem jak to zrobili.
Ale taka jest plotka. Wracając do Dedala –był jedną z ofiar wyprodukowanych tam
chorób, bardzo mu to przeszkadzało. Walcząc o silną pozycję tutaj miedzy
starymi i silnymi wygami jest ciężko, a Dedal wyraźnie na tym traci.
–Nie twoja sprawa, moje życie, moje zdrowie jest w
porządku! -wydarł się w końcu , majestatycznie przestając się krztusić. Och,
jaki on podobny do brata!
–A twoje życie seksualne też w porządku jako młody
mężczyzna…-
Tak chciałem mu dowalić, ale on znów się na mnie
popatrzył… Trudno, zrobię to kiedy indziej. –Jesteś strasznie podobny do brata,
wiesz… No i nie, to wcale nie jest komplement
Dedal od razu
spoważniał, a jednak najlepszym bratem też nie jest…
-Miki… Właśnie, jak tam twoje raporty odnośnie drużyny?
Pamiętaj, musisz je wypełniać na czas, inaczej…
-Przyjdzie wielki Ren i mnie zje? –przerwałem mu. Nie cierpię być kontrolowany. –Wysyłacie
roboty kontrolne za nami, a chcecie mieć raporty, niech one wam je złożą!
Dedal zrobił po raz kolejny dziś zdziwioną minę. Nie dam
się oszukać, a tym bardziej szpiegować. Wiedziałem że z przydziału nic dobrego
nie wyniknie.
– Spostrzegawczy
jesteś, nie powiem… Ren jednak miał rację…
Zmrużyłem oczy jednak to jego sprawka.
– Nie mam ochoty być jak wszyscy, oni się nabrali…
„Kłamstwo, póki nie zostanie odkryte, pozostaje prawdą!” Ktokolwiek to
powiedział, miał rację. Trzymacie nas tu jak psy, które bronią swojego kojca i
czuj tu się wolnym… Ja nie dam się uwiązać, szyja bezpańskiego psa ma już za
wiele blizn po obroży… Jestem inny, a „inni” to synonim groźnych. Ciekawe czy
WY wytrzymacie słowo „porażka”?!- wykrzyczałem.
Nic do ciebie nie mam, ale takie są decyzje tych z góry,
a oni nie znają słów innych niż zwycięstwo i władza.
–Rada trzynastu
buców i ich podwładnych oddziałów, tak? – zapytałem triumfalnie.
–Tak, naprawdę szybko się orientujesz… Chociaż muszę Ci
powiedzieć, że odziały i ich kapitanowie, to takie elitarne wilki. Bronią,
rządzą, płaczą i tak naprawdę nie mają nic do powiedzenia. Jego złość szybko znikła, teraz wydawał się
być taki zadowolony, gówniarz...
–Jack, naprawdę miło mi z tobą rozmawiać, wbrew temu co
myślisz… Miło pogadać z kimś, kto zachowuje zimną krew i nie staję się zacofaną
owcą. Wbrew płynącym dniom i oczekiwanej ewolucji czasowej, stoimy w miejscu, a
wszystko przez zombie…- Popatrzył się na mnie, tak jakby czegoś zapomniał, a
potem się uśmiechnął- Przez ciebie się zagadałem, wróćmy do twojej „trupy”. Nie
znam się na dowodzeniu ani na innych takich-wzruszył ramionami-ale „Wielki” Ren
patrzy. W sumie ma dziwny sposób dowodzenia, tak jak ty… Martwię się o
problemy, które mogą z tego wyniknąć i
martwię się też o swojego brata, Mikiego.
Naprawdę byłoby lepiej, gdyby twoje metody były bardziej „humanitarne”…
-Uśmiechał się, wciąż był zadowolony.
-To wszystko, co miałeś mi do powiedzenia?
Wstałem przeszedłem obok niego. Dobrze wie, że nie
zmienię swojego podejścia. Jego zdanie mnie nie obchodzi, tak jak każde inne…
-Ty i cała twoja drużyna ma się zjawić jutro o 15 na
badaniach kontrolnych. To wszystko-dorzucił na poczekaniu.
dalej trochę chaotycznie ;d i zrobiłaś karygodny błąd, popraw sb 'EKSEKWO' na 'ex equo', taka dobra rada ;)
OdpowiedzUsuńFajne urozmaicenie bloga 9.5/10
OdpowiedzUsuńTeraz wiem jak Jack wygląda i podoba mi się jeszcze bardziej
OdpowiedzUsuńMasz fajne teksty........
OdpowiedzUsuńchyba skorzystam w prywatnym życiu hehehe
Pisz więcej na pewno tu jeszcze zalukam:)
OdpowiedzUsuńMasz styl laska
OdpowiedzUsuń