sobota, 31 grudnia 2011

Rozdział 4

-->
Z okazji Sylwka i Nowego Roku życzę mnóstwo szczęścia, zdrowia, i wszystkiego czego sobie życzycie, oby ten rok był dla nas lepszy i spełnił wszystkie nasze oczekiwania :D Jako prezencik macie nowy rozdział z dodatkiem. Proszę o rozgłaszanie o istnieniu bloga i o komenty :*

                                                                             Jack ;P
 
Rozdział czwarty

***
To ja… Pewnego jebanego jesiennego dnia po prostu się opierdalałem,  aktualnie egzystencjalnie siedząc sobie pod murem i paląc, och, jak trującego papierosa, który miło ogrzewa mnie swoim ciepłem.
-Choć dalej jest mi cholernie zimno!
Skuliłem się i oparłem głowę na kolanach. Arhhg, jakie to życie jest trujące. W sumie, kiedy widzę, co życie robi z ludźmi, to Śmierć wcale nie jest taki najgorsza.
-Ach siły już nie mam, ledwo co ruszam palcem, a już się męczę-
Uśmiechnąłem się jak dziecko, jak ja lubię sobie ponarzekać, żałosne… To wszystko jest żałosne. Te dzieci, ta praca, te zombie, ci ludzie, ten świat i ja…-
Uśmiech zniknął, jak sobie tylko przypomnę, to puch i nic nie ma z radości.  Ciekawe czy istnieje życie po śmierci, bo jeśli jest,  to ja rzucam to wszystko i przechodzę na ciemną stronę mocy. Ale jeśli miałbym być jakąś nicością, takim  nieistniejącym wspomnieniem siebie,  to by było dopiero nudne. Nicość, przemijanie… Nie jest to na pewno fajne… Gdyby ludzie wiedzieli kiedy umrą, prawdopodobnie wcale by nie żyli, a życie to nałóg, z którym bardzo trudno zerwać... Pewnie też bym nie umiał, no ale jak mnie dopadnie, to nie ucieknę, śmierć zapierdala porsche…  Choć może druga strona jest przyjemna, musi tam być naprawdę wspaniale, skoro nikt jeszcze nie próbował stamtąd wrócić. Taa, na co może plon mieć nadzieję, jeśli nie na troskę kosiarza…   Wzięło mi się na rozmyślanie nad sensem życia, pchi. No jak, ja się pytam? Niespodziewanie dotknęło to też mnie, takiego bez takiego bezuczuciowego demona jak ja. Kłopotliwe, trzeba to zwalczyć i pozostać skurwysynem! Nie mogę tak się nad sobą użalać, to takie zwyczajne, ludzkie i psujące nastrój.
Spochmurniałem, nie mogę od tak porzucić swojego bezpiecznego, och, jak złego stylu życia. To by było nierozsądne dla człowieka, który nie chce przeminąć, a ja tego nie chcę, nie chcę być ludzki, już dawno to porzuciłem i raczej nie umiem do tego wrócić.

***

Zombie od ludzi różni niewiele, oba gatunki to jedno  mięcho, tylko jedno było przetrzymywane w lodówce i nie skończyła się jego data ważności, a drugie zdążyło się już popsuć. Patrząc  nawet na siebie z osobna, od strony charakteru i stylu życia też jestem podobny. Żryć, zabić, spać. Co do ostatniej rzeczy jednak nie jestem pewny, zombie raczej nie śpią, oni czuwają… W sumie kim ja jestem, by tak ich oceniać? Może to zombie są lepsi? Pracownik, który nie potrzebuje snu, pracuje bezapelacyjne i nie czepia się tak jak ludzie swojego pracodawcy, to bardzo dobry pracownik, a Bóg nas wszystkich stworzył, żebyśmy zapierdalali… No ładnie, nawet takie podłe zombie jest lepsze ode mnie? Ta sama żądza zabijania, a inny stan umysłu, bo zombie nie mają umysłu, a ja jestem bardziej psychiczny. Tym się mogę pocieszyć… Heh! Wyróżniam się, jakie to wspaniałe poczucie wartości! Ludzi jest teraz niewiele, przypominają mi mrówki.  Wszyscy są tacy sami, smutnie pracują, a ja jestem nadzwyczajny, taki inny i oryginalny.  Od kiedy pamiętam byłem jak ulepiony z innej gliny, może ekologicznej? Pewnie Ci z góry nie chcieli się wysilać, jeśli istnieją oczywiście. Może zostałem stworzony z jakiś sto razy przerobionych resztek i to by wyjaśniało. Jej, jakim to trzeba być aspołecznym dzieckiem wojny, by mi dorównać, szacun…  Taka samotna krwawa ofiara, która uciekła ze stołu operacyjnego i teraz  żywi się bólem innych. Ze mną naprawdę nie jest dobrze. To ta głupia przeszłość wykreowała mój charakter, wbijając na stałe swe nieuleczalne korzenie.  Jej się nie da zmienić, mogę mieć tylko pretensje o to, że jednak jestem i żyje. 

***

Moje wcześniejsze życie było mało zróżnicowane i mało ciekawe, szkoda je opowiadać. Wychowywałem się w sierocińcu, nie znam matki, ani ojca, a ludzie z sierocińca nie byli łaskawi nawet podać mi ich imion. Wiem tylko, że matka umarła przy porodzie, a ojca nigdy nie było… Pewnie wpadka, echh zawsze twierdziłem, że jestem niezapowiedzianą zepsutą niespodzianką z Indonezji. Ale to na prawdę smutne, że nie wiem nawet jak miała na imię moja rodzicielka, nawet odebrano mi jej nazwisko, nie pozostawiając po niej nic… No i oto tak właśnie zostałem sam w samotności…

Gdy byłem mały bardzo chorowałem. Bóle brzucha odczuwam do dziś, ale się przyzwyczaiłem, twardym trzeba być! By wyliczyć wady mojego organizmu, potrzebna by była kolejna para rąk. Wszyscy myśleli, że nie dożyję dwudziestki, szanse były małe. W sumie ja też w to nie wierzyłem. W sierocińcu nikogo nie obchodził mój stan zdrowia, nie dziwne, że zostałem zmuszony do przyzwyczajenia się do bólu. Sierociniec był nie wątpliwie najgorszym okresem mojego życia, czułem się tam jak nieformalna istota. Pozostali o mnie nie wiedzieli, tak samo jak ja o nich, między dziećmi nie było kontaktów. Byliśmy osobno pozamykani w klitkach czekając aż przyjdzie psycholog i jeden z opiekunów, wypuszczano nas dopiero gdy skończyliśmy jedenaście lat, ale nigdy nie przestali nas ograniczać. Bili, wyzywali i zmuszali do pracy. Taki był każdy dzień, nawet gdy inne dzieci już zaczęły się do siebie przyzwyczajać – ja wciąż byłem od nich odizolowany.  Miałem najgorzej z nich, byłem specjalną wisienką na torcie ofiarnym opiekunów. A oni nie chcieli sobie przypominać bólu, który sami przeżywali nie chcieli podpaść… Byłem ukochaną ofiarą. Więcej pracy, więcej bicia, więcej wyzwisk. Nawet starając się ze wszystkich sił robić wszystko dobrze i sprawić by się odczepili, ciągle było coś źle. Aż sam stałem się zły..

Gdy skończyłem 15 lat mój sposób widzenia i myślenia się zmienił, cały się zmieniłem… A wszystko za sprawą jednego wydarzenia…

Wiedzieli, że cierpię… Widzieli mój ból… Dalej byłem ignorowany, pozostali się mnie wciąż bali, choć nic im nie zrobiłem. Unikali  mnie, unikali mojego bólu, nie chciały przeżywać tego znowu, dawałem im wspomnienia związane, nic się nie zmieniło . Poniżany przez opiekunów czułem się jak gówno , nic nie warty człowiek, straciłem wszystko. Wszystkie odczucia, pozostał tylko ból, wściekłość i wszechobecna pogarda innych i moja pogarda samym sobą. Zacząłem nienawidzić innych. Nie znali mnie, nie znali mojego bólu, tylko ja wciąż cierpiałem!  Ale w końcu to się zmieniło… Pewnego dnia zmęczony po pracy idąc korytarzem usłyszałem krzyk, krzyk nie będący echem mojego krzyku. W końcu!!! Po raz pierwszy patrzyłem jak opiekuni znęcają się nad kimś innym… W osłupieniu wsłuchiwałem się w krzyk i z obłąkanym wzrokiem obserwowałem kolejne ciosy i gdy tak padały raz za razem czułem to… Stałem tam w dali i czułem smak, zadowolenie, takie nasycenie głodu, ale wraz z nasyceniem pojawił się nowy głód, jeszcze większa ochota, więcej i więcej. Nie walczyłem ze sobą, nie walczyłem z tym uczuciem. Było wspaniałe dla tego żyłem, nie chciałem go odrzucić i w końcu je zaakceptowałem i obrałem za główny cel. Cel krzywdzenia innych i ich zagłady. W tedy po raz pierwszy wycofałem się w ciemność, uśmiechając się do syta…  Zacząłem wszczynać bójki, znęcałem się nad nimi i czułem do nich pogardę,  tak jak kiedyś oni do mnie.  Ale to teraz ja byłem zadowolony. Zaciekle buntowałem się i choć dalej mnie karano, śmiałem się swoim oprawcom w twarz. To było wspaniałe odczucie i coraz bardziej byłem nasycony. Ból innych wypełniał pustkę mojego życia.


W wieku 18 lat w końcu wyszedłem z sierocińca legalnie, moje próby ucieczki zawsze były niweczone, moim opiekunom bardzo zależało,  bym wyszedł z stąd martwy lub wcale nie wyszedł. Jednak im się nie poszczęściło, wydostałem się z tego burdelu i tak zaczęła się nowa era mego życia… Szalonego życia, gdzie nie było miejsca dla innych… A potem pojawiły się zombie…

***

Skończyłem papierosa.  Trzeba było znów zanieść swoje grube dupsko do Dedala . Nie miałem na to ochoty, chciałbym nawet sobie poleżeć tu, na zimnie, ale zaryzykowałbym niespodziewana śmiercią z zimna albo by mnie cos zjadło.

***

Bardzo szybko znalazłem się w budynku laboratorium. W sumie było tu bardzo podobnie jak w szpitalu, no może cudów techniki było więcej, a każda substancja w tym budynku raczej by cię nie wyleczyła tylko zabiłaby lub roztopiła twoją twarz po pierwszym spotkaniu ze skórą skórą, brrr… Czy to właśnie teraz musiała jakaś kobitka przejść obok mnie z takim arsenałem? Boże, jak ja tego kurestwa nienawidzę!  Strzykawki bądź inne lekarskie  cuda napawają mnie strachem! Tak, przyznaję się, ja, Jack, boję się jakikolwiek niebezpiecznych dla zdrowia rzeczy. Pobyt u lekarza to dla mnie katorga. To tak, jakby mnie tam wsadzili do komory gazowej, mam ochotę zawsze uciec, krzycząc ,,Dżeronimo!” i zostawiając bombę, by rozwalić to wszystko w pizdu. Kurde,  skąd ten pierdolony Ren wziął informację na temat rzeczy, które totalnie mnie wkurwiają? Ja się pytam, kurwa, skąd?! Patrząc na moją listę nienawiści – awansował! Hmmm, to taaak: pierwsi są ludzie wraz z dziećmi tych ludzi, na  drugim miejscu zombie, na trzecim psychiatryk, na czwartym REN I DEDAL EKSEKWO! Chociaż nie wiem, będę musiał całą listę robić od nowa. Nie dziwne życie idzie na przód i co chwilę mnie wkurwia… A tak w ogóle, to chyba się tu, KURWA, zgubiłem!!!

***

-Tak to się kończy, jak się myśli tylko o dupach i duperelach. Jack, masz szczęście, że Sephira i Dena cie znalazły.
Deja vu, pierdolone deja vu, które jak mgła lub glizda wkrada ci się do mózgu i w nim grzebie, przypominając te wszystkie żałosne jak dupa chwile… Otworzyłem oczy i ziewnąłem, opierając się lepiej na fotelu.  Muszę przyznać, że z cała niechęcią ujrzałem wtedy łypiący nade mną wzrok Dedala coś al a Ren w wykonaniu ”jesteś problemem ludzkości, więc zrób coś dla świata i zabij się”.  Ta, epickim dodaniem do tego wszystkiego byłoby prychnięcie. Dedal chyba nie jest pedałkiem, ale też twardziel z niego nie jest, do zachowania tych cieci z sierocińca mu daleko. Deduś, musisz się z tym pogodzić, że twoje słowa nie przechodzą przeze mnie, w mordę to mi ty raczej nie dasz.
- Nie masz szans, słabeuszu… -pomyślałem, a w sumie to powiedziałem.
Popatrzył się na mnie, jakby chciał mnie zabić. Umysłem przeciąć jedną cholerną linkę, która wciąż podtrzymuje mnie przy życiu. Oczy mu się rozszerzyły. Wyglądał jak istne połączenie największego zdziwienia i oburzenia w jednym, największej dzikości i wściekłości, na jaką go było stać. Jednak, na jego niekorzyść zakrztusił się kawą, której ja nie dostałem… O tak, giń! Za tak nikczemny czyn –giń!
-Więc jednak taki wspaniały obowiązkowy obywatel czegoś się wstydzi…
Oj, jaki ja jestem zły. Z dużym zadowoleniem przyglądałem się próbom pomocy robotów, niestety, Dedal nie był zadowolony z ich ciężkiej pracy. Prawie ich nie zabił, próbując samodzielnie dojść do siebie i wstać. Dedal jest naprawdę słaby… To już przestało być śmieszne, choć na mojej twarzy jawiła się powaga, w duchu wciąż jednak się uśmiechałem i myślałem nad tym. Dedal ma problemy zdrowotne, łamliwe kości czy słabe ciało, coś takiego, nie wiem dokładnie.  Skrycie dba, by nikt nie wiedział. Choroby i uzależnienia w ówczesnym świecie to codzienność.  Zanim pojawiły się zombie powstawały to wciąż nowe,
laboratoria dużo na tym zarabiały i skrycie się cieszyły, ale kto się śmieje, ten się śmieje ostatni. Naukowcy zaczęli coraz bardziej kombinować i w końcu stworzyli zombie, choć dokładnie nie wiem jak to zrobili. Ale taka jest plotka. Wracając do Dedala –był jedną z ofiar wyprodukowanych tam chorób, bardzo mu to przeszkadzało. Walcząc o silną pozycję tutaj miedzy starymi i silnymi wygami jest ciężko, a Dedal wyraźnie na tym traci.
–Nie twoja sprawa, moje życie, moje zdrowie jest w porządku! -wydarł się w końcu , majestatycznie przestając się krztusić. Och, jaki on podobny do brata!
–A twoje życie seksualne też w porządku jako młody mężczyzna…-
Tak chciałem mu dowalić, ale on znów się na mnie popatrzył… Trudno, zrobię to kiedy indziej. –Jesteś strasznie podobny do brata, wiesz… No i nie, to wcale nie jest komplement
 Dedal od razu spoważniał, a jednak najlepszym bratem też nie jest…
-Miki… Właśnie, jak tam twoje raporty odnośnie drużyny? Pamiętaj, musisz je wypełniać na czas, inaczej…
-Przyjdzie wielki Ren i mnie zje? –przerwałem mu.  Nie cierpię być kontrolowany. –Wysyłacie roboty kontrolne za nami, a chcecie mieć raporty, niech one wam je złożą!
Dedal zrobił po raz kolejny dziś zdziwioną minę. Nie dam się oszukać, a tym bardziej szpiegować. Wiedziałem że z przydziału nic dobrego nie wyniknie.
 – Spostrzegawczy jesteś, nie powiem… Ren jednak miał rację…
Zmrużyłem oczy jednak to jego sprawka.
– Nie mam ochoty być jak wszyscy, oni się nabrali… „Kłamstwo, póki nie zostanie odkryte, pozostaje prawdą!” Ktokolwiek to powiedział, miał rację. Trzymacie nas tu jak psy, które bronią swojego kojca i czuj tu się wolnym… Ja nie dam się uwiązać, szyja bezpańskiego psa ma już za wiele blizn po obroży… Jestem inny, a „inni” to synonim groźnych. Ciekawe czy WY wytrzymacie słowo „porażka”?!- wykrzyczałem.
Nic do ciebie nie mam, ale takie są decyzje tych z góry, a oni nie znają słów innych niż zwycięstwo i władza.
 –Rada trzynastu buców i ich podwładnych oddziałów, tak? – zapytałem triumfalnie.
–Tak, naprawdę szybko się orientujesz… Chociaż muszę Ci powiedzieć, że odziały i ich kapitanowie, to takie elitarne wilki. Bronią, rządzą, płaczą i tak naprawdę nie mają nic do powiedzenia.  Jego złość szybko znikła, teraz wydawał się być taki zadowolony, gówniarz...
–Jack, naprawdę miło mi z tobą rozmawiać, wbrew temu co myślisz… Miło pogadać z kimś, kto zachowuje zimną krew i nie staję się zacofaną owcą. Wbrew płynącym dniom i oczekiwanej ewolucji czasowej, stoimy w miejscu, a wszystko przez zombie…- Popatrzył się na mnie, tak jakby czegoś zapomniał, a potem się uśmiechnął- Przez ciebie się zagadałem, wróćmy do twojej „trupy”. Nie znam się na dowodzeniu ani na innych takich-wzruszył ramionami-ale „Wielki” Ren patrzy. W sumie ma dziwny sposób dowodzenia, tak jak ty… Martwię się o problemy, które mogą z tego wyniknąć  i martwię się też o swojego brata, Mikiego.  Naprawdę byłoby lepiej, gdyby twoje metody były bardziej „humanitarne”… -Uśmiechał się, wciąż był zadowolony.
-To wszystko, co miałeś mi do powiedzenia?
Wstałem przeszedłem obok niego. Dobrze wie, że nie zmienię swojego podejścia. Jego zdanie mnie nie obchodzi, tak jak każde inne…
-Ty i cała twoja drużyna ma się zjawić jutro o 15 na badaniach kontrolnych. To wszystko-dorzucił na poczekaniu.




6 komentarzy:

  1. dalej trochę chaotycznie ;d i zrobiłaś karygodny błąd, popraw sb 'EKSEKWO' na 'ex equo', taka dobra rada ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne urozmaicenie bloga 9.5/10

    OdpowiedzUsuń
  3. Teraz wiem jak Jack wygląda i podoba mi się jeszcze bardziej

    OdpowiedzUsuń
  4. Masz fajne teksty........
    chyba skorzystam w prywatnym życiu hehehe

    OdpowiedzUsuń
  5. Pisz więcej na pewno tu jeszcze zalukam:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Masz styl laska

    OdpowiedzUsuń