wtorek, 21 maja 2013

Demonic Reaper-6! I come back bitchachos!



Słodki jest dla mnie sen, bardziej nawet, gdy kamienny, kiedy trwają we mnie ból i wstyd. Nie widzieć, nie czuć, to dla mnie najwspanialsza zmiana, zatem nie budź mnie. Sza! Mów cicho.

Demonic Reaper
Rozdział szósty

Kompletnie wypełniający ból… Aż po same głębie mojego nic nie wartego życia. Dlaczego tak narzekam? Otóż to siedzenie na mrozie i liczne spacerki dla zdrowia jednak nie sprzyjają i zachorowałem. A niby świeże powietrze nie szkodzi. Cóż za ironia. Niemal płacząc nad swoim losem wziąłem jakąś tabletkę i popiłem alkoholem. Procenty to takie cudowne znieczulenie; dobry na uczucia, problemy i ból. Jedynym mankamentem jest fakt, że nie ma znieczulenia, które by pomogło na kaca…  Ale skupmy się na narzekaniu, to taka ludzka rzecz. Ja też jestem człowiekiem, więc czasem muszę sobie pomarudzić, ot tak, dla zabicia czasu lub po prostu zajęcia czymś swoich myśli. Byle tylko nie czuć co się dzieje z moim organizmem.
– Ah ten słodki ból – wstałem i doczołgałem się do lustra. Opierając się całym ciężarem
 na umywalce i patrząc na swoje odbicie dojrzałem w końcu, że jestem skrajnie wierną alegorią słabości, bólu i wszystkiego co najgorsze. Na dodatek, żeby było fajnie, skończyły mi się maszynki do golenia i będę musiał później zapierdalać do Dedala jak jakiś napalony gej. Dobiło mnie to. Wyglądałem jak ćpun.
Promieniujący zewsząd ból powalił mnie na łopatki. Zatoki, głowa, brzuch. Niedobrze mi. Czułem się jak dopadnięty przez zombie. To było takie rozbrajające uczucie; jakby jeden zombie właśnie wpierdalał mój mózg, a drugi grał i ciągnął za każdą strunkę moich nerwów i wnętrzności.
– Repertuar naprawdę powala. A nawet uśmierca – cmoknąłem do lustra robiąc dziwaczną minę i unosząc jedną brew – Potrafię tylko narzekać – powiedziałem do siebie. Czy ja w ogóle potrafię cieszyć się życiem? W sumie to niby z czego miałbym być zadowolony? Chwilami wolnymi od bólu? Oto pierwsza zasada egzystencji. Coś musi być mnie tak, byś mógł czuć, że żyjesz.
Moje dobre chwile nie są niezwykłe. Rzadko je pamiętam. Cieszę się jak piję, palę albo zabijam. To moja radość z życia. Niestety, zawsze najbardziej wbija się w pamięć  to co chciałbym zapomnieć…

***

Słodko. Minęły dobre 2 godziny, może 3… nie liczyłem. Spity i nieco zbity z tropu leżałem z głową wbitą w poduszkę. Jeszcze trochę a ilość powietrza w moich płucach drastycznie spadnie przynosząc Śmierć. Przez duże „Ś”. Aktualnie znajdywałem się w stanie spoczynku nazwanym potocznie „nic, ale to kompletnie nic nie czuje”.  Przynajmniej to jakaś odmiana od ciągłego bólu. Właśnie teraz mogłaby mnie zdeptać Godzilla i właśnie teraz bym się nie przejął. Ah te piękne chwile… Jednak je mam!
Ileż słodyczy, zaraz umrę z jej nadmiaru. Niestety, mój błogostan został bezczelnie zakłócony. Geez, nawet umierać nie pozwolą w spokoju.
Ku mojemu zaskoczeniu (oraz rozgoryczeniu) w mych skromnych progach zjawił się Dedal. O tak, wielki Pan i Władca, Dobrodziej z krainy Czarodziejów postanowił zaszczycić plebs swoją obecnością. Jak wielkiej łaski pozwolono mi zaznać tuż przed śmiercią!... Będzie co wspominać.
Jedyną reakcją na moją zdziwioną minę był tępy wzrok, nie ukazujący żadnych uczuć. Nic nie powiedział; tylko patrzył, ni to oskarżająco ni przychylnie. Sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, co się wokół niego dzieje. W błyszczących oczach Dedala nie znalazłem żadnych przejawów pogardy, co było o tyle nienaturalne, co niepokojące. 
– Jack?
– No?
– Nie pij więcej.
Przyznaję, zatkało mnie. Brak wrzasków i całkowita obojętność zaczęły mnie nieco przerażać. Teraz to dopiero czuję się zakłopotany. Punkt dla Dedala. Porażka. Musiałem sobie radzić i zdruzgotany, wykorzystując swój jedyny, chamski czynnik obronny wypaliłem czymś bez większego sensu, ale z pretensją. Pretensja jest ważna, wszak trzeba pamiętać, że nie należy się zmieniać, gdy ludzie się przyzwyczają lub na zmiany nie godzą. – Po co przylazłeś?
– Po co? – uśmiechnął się do mnie jak do dziecka, któremu zamiast dać soczystego cukierka daje się  trutkę na szczury. Ten to ma dobijającą mimikę twarzy – Nie dajesz znaków życia, nie zgłaszasz się, więc chciałem wiedzieć, co się z Tobą dzieje. To źle? Miałem dobre intencje.
I jeszcze jeden uśmiech jakby miał pałaszować dżem! Teraz to mnie wkurwił! W te kilka sekund zdążyłem się wypełnić morderczymi intencjami, ale z powodu braku sił tylko popatrzyłem na niego próbując wszystkie moje wizje przekazać wzrokiem.
– Jak jesteś taki dobry Doctor Dolitte to przynieś jakieś tabletki! Wszystko mnie boli.
– Mógłbyś sprecyzować? – jeszcze raz popatrzyłem na tego debila, który znęcał się nade mną, ubrany w oczojebne czarne coś, co wyglądało jak kaftan dla psycholi i jeansy.  Znów się załamałem i wbiłem swoją głowę jeszcze głębiej w poduszkę. No rzesz jasna…
– Mówię, że wszystko… – wybełkotałem, ale mi przerwał.
– Co? Nie słyszę! Mów do mnie a nie do poduszki – przerwał, pochylając się nad moją głową w geście litości – Uwierz Jack, talentu brzuchomówcy to Ty nie masz…
– JA TU UMRĘ, SZCZEZNĘ! – zacząłem się wydzierać.
– Dobra, dobra!... Mów co boli.
– Brzuch, głowa, zatoki, gardło… wszystko… daj mi jakieś magiczne prochy na głowę…
– A czarodziejskie słowo?
– Masz 7 sekund* i wypierdalaj – popatrzyłem na niego z mordem w oczach.
– Dobra, już idę…

*Jack bawi się w „Ring” 

***

            Minęły kolejne godziny, wciąż leżąc patrzyłem za okno. Było już po zmroku. Cierpliwie znosiłem w sobie żar, myśląc o pierdołach. Popatrzyłem na sufit. Był tak wysoko…
No co ty kurwa nie powiesz.
Jest ze mną źle. Nawet sufit robi się bardziej interesujący po tych tabletkach… Wstałem i poszedłem obmyć twarz, obserwując dla odmiany umywalkę. Nie była tak interesująca jak sufit. On może wciągać twój umysł nocami i dniami. Wytarłem się i choć było już za późno na jakiekolwiek wypady, zmieniłem koszulkę. Nie wiedząc co tak ciągnie mnie na zewnątrz, wyszedłem z pokoju. Nie miałem co w nim robić. Tak po prawdzie, poza nim też nie.

***

Nogi daleko mnie nie poniosły, ciągły ból zaczął przyprawiać mnie o zawroty głowy i nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Normalnie karuzela. Oparłem się o ścianę korytarza
 i osunąłem po niej w dół, słysząc zbliżające się kroki. Spod włosów opadających mi na twarz dostrzegłem zbliżające się dwie postacie. Tym razem była to Lucy i ostatnio jak cień towarzysząca jej Elizabeth. 
– Dlaczego ja? – wybełkotałem bez sensu, nawet nie myśląc skąd się tu wzięły. Lucy na te słowa zbliżyła się, kucając na wprost mnie. Popatrzyła mi w oczy i lekko westchnęła.
– Umrzesz młodo, gdyż... paliłeś 30 papierosów dziennie od 15 roku życia. Inna rzecz, że to nie ty jesteś winny, ale Bóg tak chciał… – przerwała ciesząc się moim zdziwieniem po czym szybko kontynuowała – I pójdziesz do piekła, gdyż odbierałeś innym życie i przez całe swoje byłeś fiutem – smutno się uśmiechnęła. – Masz przesrane. – Tak, dosłownie jak w bajce. Śliczna dziewczyna spojrzała na mnie i powiedziała: Giń…!
– Wszyscy umrzemy i wszyscy cierpimy – powiedziała sennie Elizabeth przytulając się do brzucha Lucy. No ładnie… niekiedy całe piękno sytuacji może zniszczyć kilka szczerych zdań. Nie wiedziałem czy to co widzę było omamem z bólu czy jawą.  W każdym razie poznałem nowe oblicze Lucy, którego się nie spodziewałem. Zaintrygowany uśmiechnąłem się do niej.
– Co za niezwykły zbieg okoliczności… – stwierdziłem –  Twoje imię?
– Lucy…
– …fer. – dokończyłem.
– Raczej nie – zaśmiała się – Choć taką mocą bym nie pogardziła. Żadnych zmartwień, żadnych zależności, obojętność na wszystko. Na swoje błędy też. Bo kiedy się jest Bogiem nie trzeba się tłumaczyć… – powiedziała siadając pod ścianą obok mnie i niechcący budząc  Ellie.
– Jak będą wybory w piekle, a oboje już się tam znajdziemy, to na ciebie zagłosuję…
– A ja na ciebie. Lepiej pasujesz – uśmiechnęła się. Rozbawiła mnie tym, chociaż w odpowiedzi jedynie burknąłem: – Nie nadaję się. Jestem zbyt leniwy – westchnąłem, po chwili przypominając sobie, że nie wiem jak się tu znalazła. – Co Wy tutaj robicie?
– Mieszkam tu, o. Te drzwi – wskazała ręką.
– Ah, czyli mieszkasz dwa mieszkania obok. Dobrze być poinformowanym. Jak będzie mi w nocy zimno to przyjdę do ciebie… Baby Lou…
– Baby Lou? – zapytała zaskoczona.
– Tak, mały Lucek – powiedziałem do zdezorientowanej dziewczyny.
Minęła chwila milczenia, podczas której niemal czułem jak wyciekają ze mnie moje (bardzo mi jeszcze potrzebne!) siły życiowe.
– Tak w ogóle, to co doprowadziło cię do takiego stanu? Zombie był upierdliwy i musiałeś pobiegać? – uszczypnęła.
– Nie, tym razem z czystym sercem mogę powiedzieć, że zombie o dziwo nie zawiniły. To był ból… ciężka sprawa – umilkliśmy, widać mieliśmy to samo zdanie. Teraz tylko uczciliśmy minutą ciszy zmarłą prawdę.
– Ale przynajmniej czujesz, że żyjesz – przerwała ciszę Lucy i wyraźnie posmutniała a Elizabeth jak małe dziecko spojrzała jej w oczy. – Gdzie było życie, gdy miało to znaczenie? Teraz nawet go nie czujemy. Wszyscy zapominamy co było kiedyś, nic nie robimy. Czy widziałeś, żeby ktoś się cieszył, bawił?  Zanikły wszystkie uczucia.  Teraz nie mają dużego znaczenia, ważniejsze jest dla każdego przetrwanie. Pozostała tylko tęsknota. Póki żyjemy, możemy starać się nie upaść, nie oduczyć się marzyć i kochać, ale czy wtedy przebrniemy żywi przez ten chaos? Świat już raz upadł, teraz musimy przeżyć i pomyśleć czy uczucia są w ogóle potrzebne i wybrać świat z zombie lub świat bez uczuć…
– A ty Lucy co wolisz? –  zapytała Elizabeth nie spuszczając z Lucy wzroku.
– Zapomnieć.
***

– Zostałem wciągnięty przez Rena w jego durny plan. Teraz on nie chce mnie wypuścić… – przerwałem, patrząc na zdjęcia sekcji poeskperymentalnych resztek ludzi. Wszystkie te zdjęcia i kolejne eksperymenty nie dawały mi zapomnieć o planie Rena. Zacisnąłem pięści, wykrzywiając się ze złości. Chyba dalej już nie pociągnę. Bez większego zastanowienia poddałem się, nie myśląc. To do mnie nie podobne. To nie ten sam zażarty w celach Dedal.
Co gorsza, Ren nie da mi uciec od siebie. Za dużo wiem i jeśli cokolwiek zdradzę, przy najbliższej okazji sam mnie zlikwiduje. O to się postara. Tylko czy ja mam siłę aż tak zmienić ludzkość, bez żadnych skrupułów?
 Stworzyć nieludzką armię, która zniszczy zombie… Stworzyć nowy świat. Te ciągłe wątpliwości nie dawały mi spokoju, napawając mnie strachem. Śmierć, życie, śmierć i życie.  „ Nie ma tutaj miejsca na zbędne uczucia, wszystko musi zostać skontrolowane.” przypomniałem sobie słowa Rena, które powiedział do mnie, gdy zacząłem z nim pracować. Te słowa pulsowały mi w głowie wciąż powtarzając okrutną mantrę. Wszystko zaczęło do mnie wracać... Gdy jeszcze nie działałem w projekcie, byłem okropnie samolubny, pragnąłem kariery, osiągnięć i sławy, nie licząc się z niczym co nie szło po mojej myśli.
                   Odłożyłem zdjęcia. Walka ze sobą nie pozwalała mi się na niczym skupić. Pałętałem się od kąta w kąt, szukając jakiegoś lepszego zajęcia. Byłem nawet u Jacka. Tak bardzo chciałem czyjejś pomocy, rady bądź rozmowy. Pragnąłem porozmawiać z Mikim, moim młodszym, głupim przyrodnim bratem, ale nie miałem odwagi tak po prostu do niego pójść.  W sumie dlaczego mam z nim takie złe kontakty? Przez to, kim jestem, kto mnie spłodził i co dla niego robię? Miał do mnie pretensje, miał je do wszystkich. Nawet sobie nie wyobrażam jak ta rozmowa miałaby wyglądać. Mimo to nagle znalazłem się pod drzwiami jego pokoju. Po prostu stałem, nie zapukałem. Żałosne i tak bardzo niepodobne do mnie. Jednak czekanie pod jego drzwiami przyniosło mi ulgę. Nie wiem o czym myślałem i czy w ogóle o czymś myślałem. Uśmiechnąłem się do siebie. To znowu do mnie niepodobne. Nagle drzwi się otworzyły i moje spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem mojego brata.
– Co tak stoisz? Wchodź! Jeszcze nie zamieściłem na drzwiach zakazu…–  nie był wcale zaskoczony.
– Miki…- spochmurniałem jak zwykle, kiedy patrzyłem na swojego brata. Zawsze miał pretensje o brak opieki, ale nasze próby schodziły na marne. Sam nie wiedział czego chciał; raz tej opieki potrzebował a raz ją odrzucał.
– Stęskniłem się za Tobą wiesz? Za kochanym braciszkiem… Co u twojej mamy?
– Miki! – wrzasnąłem z wyrzutem, ale po spojrzeniu na brata szybko się opanowałem
 – Dobrze. Pytała o ciebie.
– Powiedz, że wszystko w porządku – podszedł do wielkiej szafy, w ogóle na mnie nie patrząc – Nie musi się tak bardzo martwić, w końcu nie jest moją matką. – zbliżył się do mnie i w końcu spojrzał zaciekawiony na moją twarz. – Gdybym był kobietą i zostałbym zdradzony przez męża, nie interesowałbym się jego bachorem i życzyłbym mu śmierci. W sumie to nawet nie wiadomo czy naprawdę jestem jego synem, wiesz jaka była moja matka… – zamyślił się – Choć byłą moją matka nigdy za nią nie przepadałem. Dobrze że umarła, razem z tym cwelem ojczymem; chociaż mogli odpuścić z tą ostatnią wieczerzą. „Kotku mamy kolacje! Będziesz nią ty” – sparodiował.
– To nie jest zabawne.
– Co, znowu Cię dołuję? Musisz się przyzwyczaić. I usiądź wreszcie, bo nie lubię jak patrzysz na mnie z góry, z tą swoją złą miną. – uśmiechnął się do mnie ponuro. – A tak w ogóle, po co do mnie przyszedłeś?
Zamyśliłem się. Opowiadanie i tłumaczenie Mikiemu za każdym razem, że ojciec walił na niego kasy ile popadnie i zawsze się nim interesował było jak rzucanie grochem o ścianę. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że ojciec lał na oficjalną stronę medalu: mnie i moją matkę.
Kurna, zamydlił mi oczy tymi ciągłymi wyrzutami, a ja przyszedłem tu w innej sprawie.
– Przyszedłem tak normalnie, z ciekawości. Jednak dobrze mieć starszego brata, co? – znów się zaczęło, moja wewnętrzna strona pełna żądań i gry wróciła. Wybacz Miki, ale to dzisiaj ja cię pomęczę.
– Dobrze, wprost wspaniale… – tym razem na mnie nie spojrzał, wpatrywał się w podłogę, a z pod grubej warstwy grzywki nie było widać jego złośliwych ślepi.
– Powiedz braciszku, gdybyś miał wybrać między potęgą a ludźmi to co byś wybrał? – przysunąłem się bliżej niego, pytając bez ogródek.
– Potęgę. Ludzie na nic nie zasługują. – szybka i prosta odpowiedź. Tylko czy nienawiść do świata może decydować?
– Pewnie masz rację…– westchnąłem cichutko.

5 komentarzy:

  1. Hej hej przybywam kochanie C:
    Bardzo mi miło, że dodałaś, nie musisz się bać hejtu (dużego) nie będzie ;).
    Jest dobrze, twe przemyślenia na temat życia i ból przeniesione na Jack'a, ładnie teraz mini hejt powtórzenia, powtórzenia wszędzie i rozpoznawcze kropki.
    Już lubie chyba Dedala. Teraz pozwolę sobie coś zacytować:
    "Właśnie teraz mogła mnie zdeptać Godzilla i to właśnie teraz mogłem przeżyć 1500 kg ścisk szczęk niemowlaka" que? O co chodzi?
    "i tu kurde jeszcze jeden uśmiech jakby miał pałaszować dżem!" tu widzę ciebie gdy mówię, że mam dżem.
    "Inna rzecz, że to nie ty jesteś winny, ale Bóg tak chciał…I pójdziesz do piekła... gdyż odbierałeś innym życie i przez całe swoje byłeś fiutem" Boga nie ma, a do piekła pójdzie za oglądanie tvn xD
    "Śmierć, życie, śmierć… Życie." to jak Naruto hehe.
    "-Lucy...
    -fer..." przypadek ? Tak sądzę xD.
    Koniec cytatów.
    Wracając do ogółu komentowania powiem (napisze), że jest fajnie teraz już więcej ogarniam i plus mniej błędów stylistycznych świętuj :) Plan Rena łaaał. A tak wgl to Miki jest super ♥ spoko matka pamiętam jak o niej gadałyśmy o wchodzeniu z lasu itp xd
    Teraz mi się przypomniało coś z początku, że Jack będzie leciał jak napalony gej po maszynki powiadam ja Ci to ~przeznaczenie~.
    A i dziewczyny są spoko takie głębokie "życie nikogo nie kocha, wszyscy umrzemy"
    Wszystko pojebałam pisze to na komie, więc nie chce mi poprawiać kolejności.
    Koniec.
    Życzę weny i napisz kurde w końcu o betę.
    Pozdrawiam
    Asami aka Quentin :* ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. podoba mi się twój sposób pisania:)
    9.5/10

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam na więcej rysunków pyszczka DZekUsiiiAAAAA:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Moim zdaniem co rozdział to fajniejsze.

    OdpowiedzUsuń