Demonic Reaper
Rozdział siódmy
Otworzyłem oczy. Przebywając cały czas w mroku windy i
całego budynku, próbowałem się skupić i zrelaksować. Widocznie oszczędzają
prąd. Sprawdziłem ręką swoją temperaturę.
To nagłe wezwanie Iv wyprowadziło mnie całkowicie z
równowagi. Przez cały dzień byłem tym zaabsorbowany a powinienem skupić się na
tym, by być uważnym. Próbowałem ponownie przejąć kontrolę nad sobą. Żyj tak,
jakbyś nie żył, bądź tak, jak wszyscy na tym świecie – martwy w środku.
Zamyśliłem się a w tym czasie drzwi windy zdążyły się
otworzyć. Moim oczom ukazało się kolejne przesiąknięte mrokiem pomieszczenie.
Długi, ciemny korytarz prowadził tylko do jednego pokoju. Podszedłem do drzwi i
oparłem o nie czoło. Czy mogę to zignorować?
Chwilowa rozterka. Nie myśląc już więcej wszedłem do środka.
Niespodziewanie zaskoczyło mnie światło. Było wszędzie! Szybko znalazłem jego
źródło, wielkie okna zajmowały niemal całą ścianę. Przykra niespodzianka
oszołomiła mnie na chwilę, przez co zapomniałem, że nie jestem sam. Cholera!
Skrzywiłem się, sycząc pod nosem. Mój wzrok zaczął w końcu normalnie
funkcjonować. Otwierając podrażnione ostrym światłem oczy, dostrzegłem w końcu
małą staruszkę.
Była odwrócona do mnie tyłem, siedziała u szczytu wielkiego
stołu do narad, jedynej rzeczy w równie
wielkim pomieszczeniu. Wielki pokój i wielki stół, a poza tym wielka pustka. Iv
kompletnie nie zwróciła uwagi na moje przekleństwa, wciąż patrzyła niewzruszona
przez najbliższe okno, sprawcę mojej dezorientacji.
– Wzywałaś
mnie – zacząłem. Przez moją głowę przewijały się setki myśli. Czego ona od mnie
chce? Czy wie, co planuję? I co ja teraz zrobię? Przeklęta milczka z rady
starszych!
– Tak
Ren, wzywałam Cię – w końcu odwróciła wzrok, siedząc na swoim wózku
inwalidzkim. Kolejna niespodzianka! Nie spodziewałem się takich słabości po tak
wpływowej kobiecie, ale czas widocznie dopadł i ją.
– Pewnie
zastanawiasz się, dlaczego Cię wezwałam. Czego chce głupia staruszka od dobrze
zapowiadającego się szefa laboratorium? – kontynuowała, powoli cedząc słowa. W
jej zmęczonych, szarych oczach nie było
widać żadnego blasku nadziej, który tak często gościł w ślepiach przywódców.
– Tak, nie spodziewałem się takiego spotkania w
cztery oczy. Zazwyczaj to Obe przywoływał mnie na swój dywanik – uśmiechnąłem
się sztucznie.
– Nie
musisz się obawiać najgorszego. Czasem naprawdę jestem miłą, starszą panią… – przerwała,
nabierając powoli powietrza. – Przede wszystkim, chciałabym Ci pogratulować,
Ren.
Zdziwiłem
się, ale poczułem przypływ zadowolenia. Nie zapowiadało się na odkrycie moich
planów. Mogłem się nareszcie uspokoić.
–
Dziękuję. Bardzo mi to schlebia i motywuje do dalszego działania na korzyść
ludzkości –wyrecytowałem formułkę tak lubianą przez radę starszych i obdarzyłem
ją uśmiechem po raz kolejny. Mimo moich subtelnych działań nie dostrzegłem
oczekiwanej reakcji. Jej beznamiętna twarz nawet nie drgnęła a nieruchome oczy
patrzyły na mnie pusto.
– Być
tak młodym i zajść tak daleko w tych czasach… Imponujące – zastanowiła się.
– Przypominasz mi swojego ojca – nie zaczynaj
staruszko, nie to chciałem usłyszeć… Przeklinałem ją duchu. Znów spanikowałem.
Czyli jednak coś do mnie ma?
– Tak, był geniuszem, ale dopuścił się w swoim życiu zbyt
wielu błędów… – odpowiedziałem z doskonale udawanym smutkiem. Myślę, że strata
takiego ojca nie była dotkliwa, ale cóż, ludzie zawsze myślą inaczej. Obserwowałem
ją cały czas, nie odrywając wzroku. Moje serce zaczęło swoje mordercze tempo,
dudniło na cały pokój a ja nie wiedziałem jak to przerwać, żeby niczego nie
zauważyła.
Nienawidziłem
ojca… Jego dokonań, celów i błędów. Nie widział
mnie w swoim życiu, była jedynie moja matka i siostra... Nienawidziłem go. Był
podłym tchórzem, egoistą i głupcem! To on stworzył zombie, zniszczył moje
życie, zniszczył je wszystkim!
– Tak
bardzo mi go przypominasz… dlatego postanowiłam Cię wezwać…
– Czyżbym
był podejrzany o jakiś błąd? Mój ojciec często je popełniał, ale jak wiemy, on
i ja nieco się różnimy… – chciałem krzyczeć, opanowała mnie złość, ale nie
mogłem dać jej ujścia. Oschle pojrzałem w twarz Iv. – Dobrze wiesz, jakie błędy
popełnił mój ojciec i jakie miały skutki. Odczuwasz głęboką potrzebę wiedzy,
czy syn idzie w ślady ojca? Zapewniam Cię, że nie mam takich planów – uspokoiłem
ją, tym razem szczerze.
– Czy
ja wiem? – zadumała się. Na
Boga, co za kobieta… – Wszyscy Cię chwalą, wróżą wielką karierę, patrzą pełni nadziei
na dalsze życie naszej rasy. Bo przecież wiesz, w tych czasach jest bardzo
potrzebna wiara i nadzieja. W przyszłości możesz być nawet przywódcą… – w jej
oczach kotłowała się mieszanina różnych uczuć, ciężko było znaleźć prawdziwe
przesłanie tego wzroku – Podejdź tu… – kiwnęła do mnie słabą ręką. Przeszedłem szybko cały dystans, który nas
dzielił i stanąłem przed oknem obok Iv. – Popatrz, to cały nasz bastion.
Przyjrzyj mu się uważnie, a ja dam Ci lekcję dorosłości… – zamilkła, czekając
aż się rozejrzę. Zza okna było widać kilkaset ludzi wyglądających jak
zapracowane mrówki
– Widzisz,
jestem ostatnim pokoleniem, które pamięta ten w miarę normalny, stary świat… Gdy jeszcze byłam młoda, po świecie
już krążyły straszne wieści o tym, że nasza planeta Ziemia nas nie chce. Nie byłam
w stanie tego zaakceptować , mała dziewczynka nie dopuszczała do siebie tego
steku bzdur. Twierdziłam, że to biadolenie naukowców. W momencie, gdy miałam
już na karku 30 lat doczekałam się prawdziwego kryzysu... Trzecia wojna
światowa. Młoda – stara ja przetrwała strajki, rewolucje, kryzysy, głód i
walki, w końcu wojnę, wszystko jednak zostawiło swój ślad. Co dziwne, w oczach
teraźniejszych ludzi nie widzę wstrętu do staruchy, tylko zazdrość. Zazdrość
tamtego świata. A to nie tak powinno
być… Ren…– myślałem, że zaleje się łzami ale była twarda. Wciąż przyglądała się
tłokowi w bastionie. – Bardzo bym chciała, żeby na ciebie miał kto patrzeć,
mimo tej zazdrości o stare czasy… Jednak czy będzie miał kto? Najpierw chciała
nas zniszczyć niedoskonałość świata, potem niedoskonałość ludzi – westchnęła – A
później, próby dążenia do doskonałości…
– Mówisz
mi, że musimy iść, ale nie mamy się od czego odbić… To pokolenie nie ma czego
żałować. Nie ma tej pamięci, nie ma poczucia wartości ani uczuć. W
przeciwieństwie do ludzi z tamtych lat, nie mamy nic. To nasza walka i nie
oczekuj, że spojrzymy bez żalu na wasze błędy. To nasz bój i to, co zostanie, to nasz świat.
– Żeby
iść dalej trzeba najpierw wstać! – krzyknęła zdenerwowana staruszka, a w jej oczach
pojawił się chwilowy błysk – Ludzkość leży jak niemowlę! Masz zapewnić
bastionowi bezpieczeństwo, życie!
–
Dokonam tego, odnajdując antidotum; lekarstwo na śmierć… i zombie – uśmiechnąłem
się beztrosko. To już nie twój świat Iv, uwierz mi. Jeszcze tylko trochę i nie
będzie wcale wasz. Projekt zniszczy śmierć… – Jeśli można, proszę wybaczyć… Mam
dużo pracy.
– Przemyśl
to wszystko jeszcze raz… – staruszka znów przeniosła całą swoją uwagę oknom.
–
Tak zrobię. Dziękuję – przytaknąłem i wyszedłem, zostawiając za sobą zrzędliwą
staruchę.
***
– Wzywałaś
nas – zaczepiłam siedzącą nieruchomo Iv. Ciągle nie przestanie mnie straszyć
swoim nagłym zgonem. To jej udawanie martwej jest męczące do cholery! Powinna
choć raz pomyśleć o tych, którzy się o nią martwią. Oczekuje od nas poświęceń,
a od siebie nic.
– Tak.
Miałam dziś ważnego gościa – zaczęła powoli staruszka, podnosząc pomarszczone
powieki. Nareszcie jakieś oznaki życia. Tak często zastanawiałam jak można tak
żyć. Jak Iv. Jak warzywo. A po części
nie dziwi mnie to, przeżyła tak wiele.
– Rzadko
z kimś rozmawiasz… Kim był ten gość? – zapytał męski głos będący bliżej Iv. Nie
rozpoznałam w nim żadnego ze swoich kompanów. Było ciemno a światła paliły się
jedynie wokół Iv, więc nawet nie zorientowałam się z jakiego kierunku dochodzi.
–
Syn Crossa Creeda – staruszka jakby w zwątpieniu znów zamknęła oczy.
–
Przyszedł tu?! – wrzasnęłam jakby wyrwana ze snu. Więc Iv również zauważyła ,
że coś jest nie tak!
Moje
obserwacje jednak miały sens! Moje
przeczucie się nie myliło i naprawdę coś jest na rzeczy! Byłam podekscytowana,
choć tak naprawdę nie miałam z czego się cieszyć.
–
Tak… – staruszka wciąż nie okazywała ochoty do dłuższej rozmowy o Creedzie, ale
ja oczekiwałam więcej. Czułam że jestem na granicy, ale dążyłam dalej – … I co?
– Nic,
chciałam mu tylko wyznaczyć cel, tak jak każdemu z was – eh, czyli jednak
niczego się nie dowiem. Rozejrzałam się po ciemnej sali, zazwyczaj pełnej
blasku. Dopiero teraz zauważyłam, ilu ludzi się tu zgromadziło. Wcześniej moim umysłem
zawładnął tajemniczy Ren Creed.
– Więc
czego od nas chciałaś?- zapytał stojący niedaleko mnie Axe. Moje oczy
przyzwyczaiły się nareszcie do mroku, więc już dojrzałam więcej twarzy. Ax’a
otaczało wielu nieznanych mi ludzi. Nigdy bym nie pomyślała, że Iv ma tak wielu
ludzi pod swoimi rozkazami.
– W
ciągu ostatniego czasu zniknęło wielu ludzi… Nawet ci należący do oddziałów – staruszka
otworzyła szerzej oczy. – Nawet nas nie ominęło to dziwne fatum – rozejrzałam
się po twarzach swoich towarzyszy. Niektórzy opuścili głowy. Jak wszyscy, my
również straciliśmy bliskich nam ludzi z oddziału. – Zostało nas tylko 30 i
zwykli żołnierze pod naszymi rozkazami.
– Co
może być przyczyną? – usłyszałam kolejny głos w oddali, tym razem jednak nawet
nie trudziłam się, by odgadnąć tożsamość mówcy.
– Przyczyną może być wszystko i nic. Od Rena Creeda nie
dowiedziałam się niczego, nasza rozmowa była raczej czysto ideologiczna.
Możliwe, że wie coś o tym, ale może też nic nie wiedzieć. Wszak podlega Obe, a
ten przyzwyczaił się do strat w ludziach – twarz Iv wyrażała rozdrażnienie. Często
sądziłam, że namiestnik bastionu i ona nie darzą się sympatią. – Linx również
się nie pokazali wokół bastionu. Pozostali tylko Linx stąd – odezwał się szum
zdezorientowania. Linx tutaj?
– Ilu
ich teraz jest? – zapytał bardziej wtajemniczony głos. Nie znałam
dokładniejszych raportów na ich temat, były ściśle tajne. Dlaczego ona mówi o
nich teraz, przy nas wszystkich?! – Podejrzewasz ich?
–
Dwóch. Są bezsilni i nie pamiętają swojej niebezpiecznej tożsamości. Tymczasowe
dowody na nic nie wskazują, ale to oni mogą być winni licznym zaginięciom – Iv
zacisnęła pięści, podnosząc głos – Obe nie ujawnił informacji kim są Linx tutaj, nie znamy ich wieku, płci i co
gorsza nazwiska.
– Co
zamierzasz z tym zrobić? – zapytał ten sam głos.
–
Dlaczego Obe to robi? – w sali szumiało, każdy o coś pytał. I każdy miał złe
przeczucia co do Linx. Przetrzymywanie ich tutaj jest jak wspieranie plagi
zombie lub nawet trzymanie ich w bastionie. Patrzyłam przerażona na Iv. Co tam,
na górnych szczeblach bastionu się dzieje?!
– Już
od kilku lat nie mam od nich żadnych informacji – odezwała się, zatrzymując
wszystkie pytania – Podobno badania niczego nie dowiodły a z kolejnych prowadzonych
obserwacji nie ma żadnych konstruktywnych wniosków. Nie mamy z nich żadnych
korzyści, które by nam pomogły zwalczyć zombie. Dlatego możemy ich po cichu
usunąć… Clare – zwróciła się do mnie nagle.
– Ty,
Miria i Dymitr będziecie odpowiedzialni za ich zabicie – Ja?! A niby jak?! Nie
wiem nic w tej sprawie! Chciałam się odezwać, ale staruszka nie dała mi dojść
do głosu wciąż mówiąc – Musicie zniszczyć wszystko, co było im bliskie, wszystko
co było wokół nich. Wszystkie ślady. Nie
powinniśmy wiedzieć czy kogoś nie przemienili w Linx, więc to konieczne –
urwała.
–
Jak mamy ich znaleźć? – zapytał prawdopodobnie Dymitr. Z naszej trójki tylko on
był mężczyzną.
– Są
na to sposoby. Nowe radary i reaktory wyczulone na ich obecność, ale o tym
później. Ich likwidacja zostanie w radzie odnotowana jako kolejne zniknięcia. Co
do reszty z was… –rozejrzała się po sali, patrząc na wszystkich po kolei. – Każdy
weźmie swoich podwładnych i każdy dzień poświęci na odnotowaniu zniknięć poza
bastionem. Co do zombie… napotkanych wybić do cna!
***
Postawiłem swój pierwszy krok na starej ziemi i wysłuchałem
pierwszych rozkazów, których raczej nie powinienem bagatelizować na terytorium
zniewolonym przez zaciekłe, gnijące, wrogie nam truchła. Tak przynajmniej brzmiały
moje przypuszczenia jak powinienem się zachowywać, żeby nie dostać nagany od
wyższych rangą. Cała nasz grupa przemierzała las, podobny do Amazońskiej
dżungli. Mi, młodszemu szeregowemu powierzono radar, na którym skupiłem całą swoją
uwagę, co nie rzadko kończyło się zderzeniem z jakimś przejawem dawnych lat. Na
przykład znaki drogowe, które już dawno miały za sobą czasy nowości. Korozja
odebrała im przydatność, więc nie można było z nich już nic odczytać.
Przez moje małe potknięcia przy pracy, wśród innych rozeszła
się plotka, że potrafię metal rozbić głową. Moje nieuważne chodzenie
przyciągnęło wielu widzów, a dziwny rechot w krzakach nie dawał pewności siebie
na pierwszej misji. Tak bardzo chciałbym móc swoim pustym łbem rozwalać cegły,
ale nie ma we mnie nic z amerykańskiego strongmena czy kulturysty w cieniutkich
majtkach przypominających stringi, o mocno wyrzeźbionym ciele okaleczonym przez
wypukłe żyły. Nie mam tak przesadnego ciała choć ciężko pracowałem.
Z
takim cielskiem nie musiałbym się pilnować. Na takiej skórze niedźwiedzia
zombie połamałby zęby. Jednak ćwiczyłem i starałem się o coraz to większe i
nowe „muły” jak mówi się wśród osiłków.
Wolałem trochę przeciągnąć czas w jakim dostanę tego
typu misje. Nikomu się nie śpieszy do
zombie, a ja chciałem lepiej się przygotować i jeszcze bardziej zahartować
swoje ciało. Wcześniej starałem się wybrać inny zawód aniżeli żołnierz, niestety
moja edukacja zakończyła się na etapie jak walczyć i jak przetrwać. Jedynie
wybrańcy o wielu talentach doznawali zaszczytu rozwinięcia swojej wiedzy. Później
siedzieli bezpiecznie w laboratoriach, szpitalach, bądź przy papierkowej
robocie. Jeśli byłeś silny stawałeś się żołnierzem, a jeśli nie, ale brakowało
ci pomarszczonego mózgu lvl Einstein też zostałeś żołnierzem. Podobnie w życiu.
Gdy masz siłę przebicia walczysz z tymi, którzy ci się sprzeciwiają. Będąc zaś
słabszym walczysz o to, by inni tobą nie zawładnęli. Zaplanowano tu wszystko by
przetrwać, również podział ludzi na kilka głównych zawodów. Teraz dzieci już
nie marzyły o byciu strażakiem. Koniec wyborów! Bezpieczny styl życia i plan
ewentualnej walki jak się nie poszczęści. Wychowano cię byś przetrwał i stanął
do walki z nieżywymi ludźmi. Musisz się pogodzić z tą goryczą, choć nawet
poczucia, że zombie też człowiek trudno się wyzbyć.
Skończyłem swoje rozmyślania przy rozstawianiu reaktorów. Było
to nużące zajęcie, po którym i tak musiałem wszystko kilka razy sprawdzać. Przy
pierwszym razie nie trzeba myśleć, więc nawet nie zawracałem sobie tym głowy. Po
pierwsze, musisz reaktor uruchomić i podłączyć, stara receptura, której szybko
można nauczyć się na pamięć. Później sprawdzasz czy chodzi i czy wszystkie
ustawienia są prawidłowe; maszyna gotowa do użytku. Takie reaktory i czujniki
pozostawia się na dachach opuszczonych budynków, które oceniano na gwarancję,
że postoją jeszcze z pięć lat wśród ruin. Budynek na którym obecnie się znajdowałem
był jakimś małym blokiem z dobrymi schodami przeciwpożarowymi, ale wolałem nie
sprawdzać tego jak starszy brygadzista z którym pracowałem. Na oko miał pięćdziesiątkę, słabo opaloną twarz z
pieprzykami i piegami na nosie. Zmarszczki w jego przypadku bardziej
przypominały wory pod oczami, więc często myślałem, że facet nie śpi, ale jedno
zostawienie go na warcie było tak przerażającym rozczarowaniem, że więcej już
nikt tego nie powtórzy. Jak tu spać jak na warcie też śpią.
Dziadek był luzackim gościem, dawał wiele wolnych chwil,
żebym mógł odetchnąć i się zrelaksować. Właśnie teraz zrobiłem sobie małą
przerwę. Zapaliłem starego papierosa, którego znalazłem w kieszeni i powoli,
uważając by nie spaść, położyłem się na brzegu dachu. Z bloku był dobry widok.
Skoncentrowałem się na krajobrazie. Moje oczy chłonęły wszystko jednym
zaborczym haustem; tyle odległych przestrzeni nie widziałem nigdy w życiu. Było
stąd o wiele więcej widać niż z bastionu, wokół którego wypalono drzewa dla lepszej
widoczności. Wielkie budynki walczyły o przetrwanie z naturą i czasem. Drzewa,
które rosły między budynkami walczyły z nimi jakby były chwastami, zapuszczały
swoje gałęzie w puste okiennice i wyrwy w murze, dzieląc budynki a nawet łamiąc
je na pół. Wieżowce, kamienice i domy mieszkalne ciągnęły się długo w zasięgu mego widoku.
Beton
niegdyś zatłoczonej ulicy teraz popękał w wielu miejscach i utrudniał
pracującym na dole żołnierzom życie, bo co drugi się potykał na szczelinach.
Helikopter patrolujący teren z góry od czasu do czasu niebezpiecznie pochylał
się w stronę drzew to znów przechylał się w bok, tuż nad ludźmi na dole. Można
było pomyśleć, że życie znów się pojawiło.
–
Skończyłeś już marzyć? – zerwałem się na równe nogi, słysząc drwiący głos brygadzisty.
– Jeszcze
bym sobie poleżał tutaj i popatrzył – odpowiedziałem mu bezczelnym uśmieszkiem.
– Raczej
nie chciałbyś tu siedzieć, gdyby oni tutaj byli – zerknął w stronę, w którą
wcześniej się wpatrywałem – To wynik pracy tych na dole. Połowa z nich była tu
przed nami. Oczyścili teren i zabezpieczyli go przed zombie.
– Właśnie, zombie! – zdziwiłem się na myśl o nich – Całkiem
zapomniałem – spojrzałem znów na horyzont by zapamiętać te nieznane mi
wcześniej widoki. – Może bastion przesadza? – spytałem. – Jest spokojnie.
–
Jak mówiłem, wcześniej oczyszczono ten teren – zmienił temat. – Może widziałeś
kapitana Nixona? Te jego nowe reaktory przysparzają nieco kłopotu… Są cięższe
od starych, ich ustawienie trwa dłużej... – roześmiałem się. Stary pryk znowu
zaczynał swoją litanię narzekań.
– Pewnie
ta zmiana sprzętu na nowszy model ma coś na celu, ale nam po prostu nie
powiedziano jaki – wzruszyłem ramionami – Jesteśmy żołnierzami a nad tym
pracują naukowcy.
W
odpowiedzi brygadzista prychnął.
– Sądzę, że stare czujniki też by sobie
poradziły, ale Axe Nixon nie chciał nawet tego słuchać. Nowe czujniki i tak ma być! –
przeciągnął się, rozprostowując plecy a następnie schylił się po naszą broń
i część załadunku. –Powaliło cię, kurwa, ty tu sobie leżysz, zagadujesz a oni
zaraz skończą tam na dole wszystko ustawiać
i nas zostawią! Dobrze, że jest niedaleko bunkier i garnizon, który
postawili na nowych terenach. Został nam jeden reaktor i do domciu!
Postanowiłem nieść większą część reaktora. Nowe reaktory
były cięższe od starych a ja nie chciałem nadwyrężać staruszka. Brygadzista
miał rację, w nowych reaktorach wszystko było przesadzone. Skala wrażliwości i
skala sprawdzająca skażenie była obszerniejsza, powiększało to pole obserwacji
i możliwość rzadszego rozstawiania takich ustrojstw. Tylko że skala wrażliwości
nie miała żadnego celu a stare czujniki były odpowiednio dopasowane by wyczuć
zombie, a te chyba miały wykryć taka myszkę Miki zombie.
Byliśmy już u wyjścia z bloku na ulicę, gdy silny cios
powietrza wyrwał drzwi z futryny i popchnął je na nas. Rozległ się pisk
reaktora, który dopiero co zamontowałem na dachu. Powietrze przeciął alarm,
pisk oraz serie z karabinów. Brygadzista szybko poderwał mnie do życia ciągnąc
za kołnierz, przy czym nawet nie zainteresował
się tym czy wstałem. Zaciągnął mnie pod wóz do innych a na jego twarzy wymalowało
się napięcie i skupienie. Zakrztusiłem się kurzem i ogłuchłem od nadmiaru
dźwięków, za wozem chowało się trzech żołnierzy oprócz starego i mnie. Zaczęli
krzyczeć do siebie, ale ogłuszony nie mogłem nic wywnioskować z ich szybkich
ruchów warg. Pierwszy zniknął
brygadzista wpadając w wir walki z nieznanym. Po chwili odbiegli pozostali, krzycząc
coś niezrozumiałego. Moje myśli też krzyczały. O co chodzi?! Kto nas atakuje?!
Powoli wychyliłem się przed maską auta patrząc jak odbiegają. Wbiegli w jeszcze
bardziej zagęszczoną mgłę otoczoną jasnymi nićmi, przypominającymi macki meduzy.
Przeszła mi przez głowę kusząca myśl żeby ich dotknąć. Tymczasem, gdy pozostali
wbiegli w ich skupisko, te poruszyły się błyskawicznie, jakby pod jakimś
sygnałem a potem sylwetki moich towarzyszy znikły a macki znów rozpoczęły swoje
zmysłowe ruchy.
Złapałem się za głowę; przeszył mnie ostry ból, ale przy nim
odzyskałem słuch. Tym razem do moich uszu doleciały krzyki, odgłosy konania i
zbliżającej się śmierci. Opanowałem swoje ciało i wbiegłem w mgłę do moich
towarzyszy. Nawet przez myśl mi nie przyszło, by ich opuścić, chciałem być z
nimi, przydać się i w końcu dowiedzieć, co tu się do cholery dzieje!
Moje
oczy rozszerzyły się widząc jednego z naszych. Bezpiecznie oddawał strzały z
odległości, ulokowany za filarem. Podbiegłem do niego widząc, że szybko kiwał
ręką pokazując, że mnie osłania. Wśliznąłem się za filar tuż za jego plecami.
–
Celuj w ich źródło! – wysapał, nie zaprzestając wystrzałów – Ma wiele ogonów i
macek! Unikaj ich, bo cię rozkwaszą!
– Co
to jest? – krzyknąłem mu do ucha, szykując swoją broń. Nie odpowiedział, jedynie
przylgnął bardziej do filaru. Przygotowałem się i już miałem przyjąć pozycję,
gdy na moje kolana bezwładnie opadła jego głowa. Tak z niczego, nie widziałem nawet jak go
zabito. Cokolwiek to było, nie podkradało się, nie ukrywało. Na twarzy nieznajomego
pozostały cienkie rysy, ich typ przywodził mi na myśl ostre cięcie bicza.
Odsunąłem pośpiesznie jego ciało i zastąpiłem go przy filarze, aż ukazało mi
się to, co można było nazwać ogonem. Był długi i lśniący, stalowy choć
przezroczysty, więc mogłem zobaczyć co jest za nim. Powoli podążałem w jego
kierunku, przygotowując się do wystrzału. Ktoś zaczął krzyczeć, jego jęki
naprowadziły na cel potwora.
–
Nie wiem! – i głośniej. Odległość przestała tłumić krzyk, ale ten wciąż brzmiał
jak zza mgły
– Zabij! Zabij! Proszę! – słowa ukazywały
najstraszniejsze cierpienie.
–
Nie wiesz? Twoja strata… – męski głos miał nienaturalny rozgłos. Mgła opadła,
ukazując żylaste, wysokie ciało kradnące kolory z otoczenia jak kameleon, stojące
nad ciałem rozbebeszonego kapitana Nixona. Jego wybałuszone oczy odwracały
uwagę od miejsca gdzie powinien być nos. Połowa twarzy oprócz ran ciętych była
poparzona, wręcz wypalona. Kapitan stracił także oko. Eteryczne ciało człowieka
– potwora poruszyło się pod gradem moich wystrzałów. Ogarnął mnie gniew,
chciałem go tylko zabić! Ręka, która wyłuskała oko kapitana, powiększyła ostre pazury.
Kapitan poruszał się spazmatycznie, próbując nabrać powietrza, ale potwór
skupił się na mnie, rozcinając mu krtań i odbierając ostatnie tchnienie. Ruszył
w moją stronę, ale zrobiłem unik. Za plecami potwora ponownie otworzono ogień,
a ja celując w niego nabrałem otuchy, że nie jestem sam.
Postać
jedynie się uśmiechnęła. Wśród nadchodzących cieni pojawiały się gęste, krwawe
mgły, które po opadnięciu odsłaniały martwe ciała. Budynek zawalił się wprost
na nas, zapewne za sprawą potwora.
Odbiegłem
w bok, by umknąć lawinie gruzów, po drodze, o zgrozo, trącając czyjąś ściętą
rękę.
Tymczasem
on skupił się na kolejnej ofierze. Pięć długich szponów rozcapierzonej dłoni, powolnie
wbiło się w nos, wydłubało oczy i rozpoczęło miażdżenie mózgu. W
natychmiastowej reakcji na drastyczny obraz wycelowałem w niego i ciąłem
pociskami jego plecy. Agonia żołnierza i ryk potwora zatętnił mi w uszach.
Zareagował
od razu. Porzucił ofiarę i zaczął się miotać, bijąc rozwścieczony ogonem i
zabójczymi nićmi na wszystkie strony. Coś ugodziło mnie w pierś. Próbowało
zmiażdżyć żebra i płuca pchając do tyłu a ja powolnie dławiąc się, traciłem
kontakt z rzeczywistością. Podniesione głosy walczących wciąż trwały a ja
zasnąłem, słysząc ten spokojny głos, który upewniał mnie, że jest ze mną.
Spojrzałem ostatni raz na swój nieśmiertelnik „Seth
Walker”. Niech go oddadzą, niech o mnie pamięta.
No ten tego. Dzień dobry czy coś...
OdpowiedzUsuńPrzybyłam skomentować, (czytałam wczoraj ale mi się nie chciało)
Jest dużo lepiej z błędami choć czepne się: brak przecinków przed "a", nie stawia się ich przed "ale" chyba, że się ono powtarza, kilka dziwnie użytych określeń i jeśli facet ma na imię Axe to odmiana będzie Axe'a, nie Ax'a ( tak uczyli w szkole i tak mówi google)
Plusy:
- Rozdział był długi ale nie czytało mi się go płynnie i lekko raczej ciężko szło (pół na pół z tym plusem)
- Dobre opisy miejsc i sytuacji.
- Rozwijanie fabuły.
Minusy:
- Brak Jack'a ( why? )
Teraz ogólnej.
Dzieje się dużo, wprowadzasz nowe postacie ( średnio je ogarniam ale mniejsza) Pomarszczona pani (wię Iv) jest chyba ok, choć przemówę miała dziwną. Ren to Ren jest pojebany, mylę go z Dedalem ale teraz patrzę na niego inaczej. Miał chujową sytuację rodzinną, więc jego popieprzrnie jest trochę uzasadnione, chociaż brata ma udanego, heheszki.
I jego nazwisko Creed mnie boli, ja świeżo po opłakiwaniu śmierci mej nowej miłości- Greeda widzę nazwisko brzmiące i wygladajace podobnie, wróciłam płakać. No i jeszcze jego ojciec, nie ładnie poczynił.
Po jego wyjściu nie wiem czyja narracja i co to za ludzie. Pojawili się Linx huhu, interesująco.
Kolejny fragment, spoko. Fajny starszy pan ( fajni staruszkowie są fajni, lubiem)
Anon kontempletujacy malownicze tereny okoliczne, trochę rozjaśnia sytuację.
Macki he he, tentakle hehe.
Obie nowe postacie nie żyją, heh zajebistość "Jestem Bogiem, zabije Cię, bo mogę" ( ~le inwencja własna)
Ładny opis zwłok, zwłoki są spoko.
Cały czas bałam się, że to będzie moje dziecko. Ułożyło mi jak się okazało, że nie.
No cóż nie mam nic więcej do powiedzenia.
A jeszcze fajne obrazki.
Ogółem to no mogę powiedzieć, że mi się podobało. Pisz dalej, chce intrygi.
Weny i wgl życzę~
Z tym "a" to dostałam dezorientacji gramatycznej, więc pewnie dlatego. No a z Axe'em to błoga nieświadomość :)
UsuńNo kurde nikt nie lubi Rena, ale są ku temu powody.Sama mam z nim mieszane uczucia. Narracja po jego wyjściu to Clare bodajże z 2 rozdziału, gdy Jack wyszedł od Rena.
Jeśli ci chodzi o Greeda z FMA to również go opłakiwałam.
Tentakle dzizys xD Twoje dziecko hmhmh ahh not spoil. Powstrzymuje się, ale widać, że idzie po mojej myśli z reakcjami ludzi, choć reakcja na brak Jacka była drastyczna nie tylko u ciebie xD
No pomysł już jest na next'a. Cieszę, że się podobało, dzięki Quentiniero.
Powiem tak. Czyta się to naprawdę ciężko. Twój styl jest... Duszący. Nie wciągnęło mnie to. Mam wrażenie, że Ty to piszesz tak... Monotonnie, bez emocji... Naprawdę ciężko jest...
OdpowiedzUsuńPierwsze hejty muszą być ! :)
UsuńOto komentuję; przedstawię najpierw mój, jakże ważny punkt widzenia. Specjalnie odświeżyłem sobie całość historii(sic!), swoją drogą zombiaki i plotki o nowej katastrofie jądrowej na Ukrainie zachwiały mnie w postanowieniu wieczornego biegania xD Więc tak, wiadomo, że daleko do doskonałości, widzę powyższe krytyczne głosy, ale jeśli się porówna z tym co było wcześniej, to rewelacja! Nawet patrząc na poprzedni. Jak tak dalej pójdzie i oczywiście będziesz się rozwijać, to z tego przedsięwzięcia wyjdzie coś naprawdę porządnego :) Na koniec rzecz osobista, ale chyba dla Ciebie najbardziej ważna-mogę szczerze powiedzieć, że wreszcie jestem ciekaw rozwoju akcji i wyjaśnienia kilku spraw. Do zobaczenia w piątek! ;p
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na dalsze losy DZEKUSIAAAA :)
OdpowiedzUsuńTwoja wierna fanka
Ouć my eyes blinding. Proszę anon nie pisz Dzekuś on by Cię rozstrzelał .
UsuńZ poważaniem inny Anon.
ok
OdpowiedzUsuńW ciągu 1 dnia przeczytałem całość a nie czsto mi się to udaje :)
OdpowiedzUsuńKiedy kolejna część ????????
OdpowiedzUsuńOby szybko